Złote
czasy Polskiej szlachty to niewątpliwie ciekawy i bogaty w historyczne
wydarzenia okres naszego kraju. Dziś postaram się przybliżyć Wam Polską
szlachtę z tamtego okresu, jej zwyczaje, które są zwykle pomijane na
lekcjach historii. Rozbijanie kielicha glinianego o głowę, picie
“strzemiennego” na dowidzenia to te najbardziej normalne z nich.
Strój
szlachcica, jak i jego oręż, był z reguły stylizowany na paradną modłę
wschodnią. Sam szlachcic prezentował się w bajecznie kolorowym odzieniu, u
niektórych wzbudzając jednak śmiech.
W dawnej Polsce panowała ogromna różnorodność, noszono szaty o różnym
charakterze i różnego pochodzenia. Charakter polskiego stroju szlacheckiego,
w którym znaleźć można wiele elementów wschodnich (tureckich i
tatarskich) kształtował się przez kilkaset lat. W tradycyjnym ubiorze
polskiego szlachcica najważniejszy był żupan i kontusz, przewiązane
specjalnym pasem kontuszowym. Ponadto szlachta nosiła charakterystyczne
czapki, buty i szable.
Bogatsi
szlachcice mieli żupany czerwone, czyli karmazynowe (stąd nazywa szlachta
karmazynowa). Wśród szlachty dobór kolorów kontuszy, żupanów i czapek
nie był przypadkowy. Król mógł szlachcicowi zabronić noszenia strojów w
kolorze karmazynowym, jeżeli ten dopuścił się na przykład zdrady. Za
noszenie karmazynowych butów przez członka innego stanu niż szlachecki można
było zapłacić grzywnę, a nawet iść do więzienia.
Tak w przybliżeniu wyglądali nasi szlachcice:
Szlachcic zajmował się głównie karierą polityczną. Rzemiosło czy - co
gorsza - handel uważano za zajęcia niegodne szlachcica, więc żaden szanujący
się obywatel się tym nie parał. Szlachcic oddawał z reguły swoje dobra
komuś w arendę (głównie Żydom), a potem otrzymywał z tego tytułu środki
na zyskowne życie. Mieszkał w drewnianym dworku, brał czynny udział w
sejmikach, zabiegał o uzyskanie godności i urzędów. Takich problemów
oczywiście nie miała szlachta mniej zamożna - zagrodowa, która uprawiała
własnymi rękoma własną ziemię, a tym bardziej gołota, która nawet nie
miała czego uprawiać.
Szlachta zwracała się w obrębie swego stanu per “panie bracie”.
Nie wolno było nosić orderów i używać tytułów (za wyjątkiem
sygnatariuszy unii lubelskiej), aby się nierówność jaka nie wkradła.
Szlachcic często oddawał się pisarstwu, spisując swoje barwne dzieje,
wplatając w nie liczne makaronizmy. Balował na niekończących się
uroczystościach, dyskutował przy każdej okazji o polityce.
Szlachta podczas słuchania Ewangelii zakładała czapki i dobywała do polowy
szabel z pochew. Symbolizowało to wole obrony wiary. Do tego niektórzy
szlachcice dawali innym, szczególnie cudzoziemcom, swe szable do pocałowania
jako “obrończynie wiary”. Publiczne policzkowanie się w kościele
czy darcie sobie włosów z głowy w czasie wyznania grzechów było dla
cudzoziemców zachowaniem równie egzotycznym.
Oto kilka przykładów zwyczajów związanych z religią: W czasie pogrzebów
dygnitarzy, do kościoła wkraczał na koniu Husarz łamiąc kopię przed
trumną. Żarliwe przeżywanie mszy (bicie głową o posadzkę , głośne płacze
oraz modły). Toasty z trzewika panny młodej. Zabieranie testamentu na ucztę.
Wieszanie zwłok samobójców.
Jeśli
chodzi o zwyczaje sądowe stosowane w XVI i XVII w. - ukarany człowiek za
oszczerstwo musiał decyzją sądu wleźć pod niską ławę i zawołać:
“Zełgałem jako pies” a następnie trzy razy zaszczekać. Zwyczaj
karmienia woźnych pozwami sądowymi - chyba najdziwniejszy, a jednak
popularny też jest warty odnotowania.
Innym zwyczajem, dosyć makabrycznym było tzw. gubienie zwłok. Najczęściej
polegało to oczywiście na spaleniu, utopieniu ofiary aby jej ciało nie mogło
posłużyć za dowód w sądzie grodzkim, chociaż powszechnym zwyczajem było
obcinanie głowy ofierze i “gubienie” jej, o wiele łatwiejsze od
gubienia całego ciała oczywiście. Efekt był taki sam, trudno było
przedstawić korpus bez głowy w sądzie grodzkim jako przekonując dowód.
Na ucztach właściwym było wznoszenie toastów prawą ręką. Dokonanie tego
lewą ręką rozumiano często jako obrazę i czasem mogło skończyć się
tragicznie dla takiego delikwenta.
Panowie tak w domach, jak na publicznych miejscach przebywając kochali się w
wielkich stołach, dawali sobie na publice nawzajem obiady i wieczerze; do
tych zapraszali przyjaciół, obywatelów, wojskowych i sędziackich; w domach
zjeżdżali się do nich pobliżsi sąsiedzi; rzadki był dzień bez gościa;
częste biesiady z tańcami i pijatyką. W całym kraju pędzono życie na
wesołości i lusztykach, wyjąwszy małą garsztkę skromnych w napoju. Stoły
zastawiano wielkimi misami, które u wielkich panów były srebrne, u
mniejszych prócz wazów i serwisów cynowe.
Szlachta miała trzy podstawowe obsesje: przekonanie o swojej wyższości i
eksluzywności, okazywane nie tylko swoim poddanym, ale także szlachcicom
innych państw, maniakalne dążenie do zachowania równowagi wewnątrz stanu
szlacheckiego (”szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”) i ideał
statecznego życia ziemiańskiego.
Szlachcic był święcie przekonany, że Rzeczpospolita jest państwem
wybranym przez niebiosa, a jej ustrój został poczęty boską ręką.
Wszelkie próby zmiany tegoż ustroju traktowane były jako zdrada i stawały
się zaczątkami rozlicznych konfederacji i rokoszy. Szlachta obsesyjnie angażowała
się w obronę swojej aurea libertas i jawnie manifestowała częstokroć
pogardę do osoby samego króla, nawet w jego obecności (ofiarą takich obelg
stał się m.in. Zygmunt Waza).