Właściciel stracił zamek. Pierwsza taka decyzja w Polsce.

 

Piękny, choć zniszczony piastowski zamek w Głogówku został decyzją sądu odebrany właścicielowi. Za to, że wbrew zobowiązaniu się do odnowienia zabytku, niewiele w nim zrobił. To pierwsza taka decyzja w Polsce

Zamek pochodzi z XIII wieku, wybudowany został z inicjatywy książąt piastowskich. - Podczas potopu szwedzkiego schronił się w nim Jan Kazimierz ze świtą - podkreśla Andrzej Kałamarz, burmistrz Głogówka.

W 2005 roku gmina, na której terenie znajduje się ponadhektarowa posiadłość z zamkiem, sprzedała ją za nieco ponad 150 tys. zł prywatnemu inwestorowi Robertowi M. Pod warunkiem jednak, że zamek wyremontuje i odnowi otaczający go dziedziniec. Zgodnie z planem do 2008 roku nowy właściciel zobowiązany był do wyremontowania m.in. dachu oraz renowacji malowideł znajdujących się w zamkowej kaplicy. Nie był jednak w stanie udowodnić gminie, że wywiązuje się z zaleconych mu prac.

- Podczas spotkania na sesji rady miasta w 2008 roku przekonywał, że w odrestaurowanie obiektu włożył już mnóstwo pieniędzy, ale że wszystko było wykonywane metodą chałupniczą - opowiada burmistrz.

Tuż po spotkaniu z radnymi Robert M. w kancelarii notarialnej sporządził akt darowizny, w którym podarował zamek swojemu ojcu. Głogówek uznał, że jest to próba odejścia od umowy, i oddał sprawę do sądu, który uznał akt darowizny za nieważny.

Mając tę decyzję sądu w garści, gmina pod koniec sierpnia 2010 roku złożyła pozew przeciwko Robertowi M. Domagała się przeniesienia praw własności z powrotem na Głogówek z zastrzeżeniem, że Robertowi M. zostaną zwrócone pieniądze.

Poza tym składając sprawę do sądu, gmina zareagowała na sprytny wybieg biznesmena, który zerwał kontakty z władzami miasta, a w ostatnim wysłanym do urzędu e-mailu zaznaczył, że zmienia adresy, ale nowych nie podał.

Zdaniem gminy miało to utrudnić z nim kontakt i w efekcie doprowadzić do przedawnienia zapisów zawartych w umowie, według której Głogówek może odkupić obiekt jedynie w ciągu pięciu lat od sporządzenia umowy. Dlatego też gmina domagała się ustanowienia dla inwestora kuratora, co też się stało.

W odpowiedzi na pozew pełnomocnik biznesmena zaznaczył, że harmonogram prac przy zamku był zbyt ogólnikowy, dlatego są trudności w realizacji. Podkreślał jednak, że Robert M. jest w stałym kontakcie z wojewódzkim konserwatorem zabytków, że wpuścił na teren zamku badaczy, którzy odkryli nowe polichromie, oraz że sukcesywnie dokonuje remontu i np. naprawił już dach.

W grudniu ub.r. sąd oddalił pozew gminy. Sprawa trafiła jednak do wyższej instancji, a ta z uwagi na liczne wątpliwości nakazała raz jeszcze ją rozpoznać. W kolejnym procesie sąd zlecił biegłemu obejrzenie wykonanych w zamku prac i oszacowanie ich wartości. Było to o tyle ważne, że właściciel upierał się, iż wykonane przez niego prace pochłonęły ponad milion złotych. Tymczasem biegły wycenił remont (części dachu) na... 23 tys. zł. Dlatego też w ponownym procesie sąd uznał, że po pierwsze, prywatny inwestor nie dotrzymał warunków umowy, po drugie - nie jest w stanie wykazać ewentualnych poniesionych nakładów, a już na pewno nie na kwotę miliona złotych.

Wczoraj Sąd Okręgowy w Opolu zdecydował, że zamek powinien wrócić do gminy. Ta z kolei ma zwrócić prywatnemu inwestorowi koszty zakupu posiadłości plus poniesione przez niego koszty, które udało mu się przed sądem wykazać, w sumie jest to ponad 187 tys. zł.

Wyrok nie jest prawomocny, a pełnomocnik biznesmena już zapowiedział apelację. - W moim odczuciu sąd nie dość wnikliwie przypatrzył się kosztom poniesionym na odnowę zamku i nie uwzględnił naszego stanowiska wyjaśniającego, dlaczego prace nie mogły odbyć się zgodnie z harmonogramem - przekonywał w rozmowie z "Gazetą" mec. Michał Pacho.

Tymczasem gmina czeka na uprawomocnienie się wyroku. - Nie stać nas na remont tego kompleksu, dlatego myślimy o partnerstwie z prywatnym inwestorem. Wczorajszy wyrok otwiera nam do tego furtkę - komentował burmistrz Kałamarz.

Izabela Żbikowska