Lochy pod Odrą
Starsi opowiadali, że przedarli się kiedyś przez fragment przejścia, ale nie mogli iść dalej, bo było zawalone. Czy owiane legendą tajemne lochy prowadzące pod Odrą z zamku do klasztoru dominikanek rzeczywiście istniały.
O tajnym przejściu z raciborskiego zamku do położonego po drugiej strony Odry klasztoru dominikanek raciborzanie powtarzają sobie od bardzo dawna. Dowodem jest m.in. zbiór pt. Co szumi w zdroju legend. Legendy ziemi raciborskiej Jerzego Hyckla. W jednym z najkrótszych rozdziałów zatytułowanym Przejście pod Odrą czytamy: Raciborski zamek jest podobno połączony z miastem podziemnym przejściem, które od kaplicy zamkowej prowadzi przez Odrę aż do miasta. Przejście to służyło do spotkań księżniczki Eufemii, która żyła w żeńskim klasztorze z rodziną książęcą. Starsi opowiadali, że przedarli się kiedyś kawałek przez przejście, ale nie mogli iść jednak dalej, ponieważ było ono zawalone.

Od wydania zbiorku Hyckla w 1924 r., musiało minąć 64 lata, by udało się znaleźć pierwszy dowód istnienia przejścia. W 1988 r. władze miasta porozumiały się z Kościołem katolickim w sprawie odnowienia średniowiecznej kaplicy zamkowej na Ostrogu. Ten przepiękny obiekt, nazywany perłą śląskiego gotyku, zbudowano pod koniec XIII w. Z fundacji biskupa wrocławskiego Tomasza II ulokowała się tu kolegiata raciborska, w 1416 r. przeniesiona do kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Po odejściu kanoników zabytek marniał, ale, kilkakrotnie odnawiany, przetrwał do naszych czasów. W latach 80. XX w. znów niestety przedstawiał nienajlepszy widok.

Mapa Schneidera

Władze miejskie i kościelne umówiły się, że będą współdziałać na rzecz odbudowy, przede wszystkim w zakresie pozyskiwania niezbędnych funduszy. Pod odbudowie miały tu być odprawiane msze i nabożeństwa. Rychło ruszyły prace. Podczas remontu sygnaturki na dachu kaplicy natrafiono na tubę z mapą Raciborza sygnowaną datą "1843". Znalezisko nie wzbudziłoby może zbyt dużej sensacji, bo budowniczowie mieli w zwyczaju pozostawiać w wieżach ślady swojej działalności, gdyby nie pewne odręczne adnotacje poczynione na mapie. Oddawały one stan zabudowy miasta z roku 1858 r. Naniesiono na przykład dworzec kolejowy, który jeszcze 15 lat wcześniej nie istniał. W 1858 r. zamek strawił pożar. Zaraz potem przystąpiono do odbudowy według projektu architekta miejskiego Starckego. Tubę z 15 lat młodszą mapą włożono do sygnaturki zapewne po zakońug projektu architekta

Do historii miasta owa mapa przeszła jednak dzięki niepozornej linii pociągniętej ręką niejakiego Roberta Schneidera, prawdopodobnie kierującego odbudową, zaczynającej się na miejscu starej zamkowej baszty a kończącej na dziedzińcu klasztoru dominikanek. Niemiecki napis tłumaczył, że jest to tajemnicze przejście pod Odrą, o którym wspominał Hyckel w spisanej przez siebie legendzie.

A więc z kręgu legend można było przejść do rozważań o tym, czy przejście rzeczywiście istniało. Jeszcze bardziej pasjonujące wydawało się znalezienie odpowiedzi na pytanie, czy Schneider w nim był. Odpowiedź wydawała się prosta; skoro naniósł je na mapę, to pewnie lustrował owe podziemia. Ostrożność nakazuje jednak przyjąć, iż być może słyszał, iż właśnie na zamku owo przejście brało swój początek i jako o ciekawostce - wspomniał również o nim kreśląc inne obiekty powstałe w mieście pomiętek i

Dywagacje długo jednak nie mogły wyjść poza biurka gabinetów, gdzie analizie poddawano wszelkie zachowane źródła informacji o zamku. Te zaś przekonywały, że budowa przejścia była sensowna. By to unaocznić, trzeba wspomnieć, że Racibórz miał w XIII i XIV w. stołeczny charakter dla całego współczesnego Górnego Śląska. Dawny gród Golężyców, w 1108 r. zajęty przez wojów Bolesława Krzywoustego z czasem stał się siedzibą udzielnego księcia raciborskiego i to od razu dużego kalibru. Mowa tu o Mieszku Laskonogim, zwanym też Plątonogim, któremu możemy zawdzięczać szybki rozwój miasta doby piastowskiej. Laskonogi, jak wiadomo z historii, dokończył żywota w 1211 r. w Krakowie na tronie senioralnym jako zwierzchni władca całej podzielonej na dzielnice Polski.

Po nim władzę w księstwie Raciborza i Opola objął syn Kazimierz, potem z kolei jego synowie Mieszko Otyły i Władysław, aż w końcu w latach 80. XIII w. księstwo podzielono na cztery samodzielne części: raciborską, opolską, cieszyńską i bytomską. Objęli je we władanie czterej synowie Władysława. Księstwo raciborskie przypadło najmłodszemu z nich, Przemysłowi, który zdecydował o generalnej przebudowie zamku istniejącego już od czasów Laskonogiego. Powstały nowe murowane budowle, a przede wszystkim gotycka kaplica, jako miejsce kultu. Zastąpiła ona prawdopodobnie wcześniejszą romańską rotundę, ale jej istnienia nie możemy być pewni.

Głośne wydarzenia z 1288 r. sprawiły, iż kaplicy nadaną rangę kolegiaty. Na zamku przebywał biskup wrocławski Tomasz II, poróżniony z księciem Henrykiem IV Prawym, zwanym też Probusem. Szło o prymat władzy świeckiej nad kościelną. Doszło nawet, jak przekonuje Jan Długosz w swoich Kronikach, do najazdu księcia na Racibórz. Jego wojska oblegały - położone pod lewej stronie Odry - miasto i warowny zamek. Na szczęście, ponoć za sprawą Boskiej interwencji, biskup i książę pojednali się na Starej Wsi, gdzie do dziś, na pamiątkę tego wydarzenia, stoi Kaplica Pojednania.

Uradowany biskup, chcąc zapewne uczynić zadość Boskiej chwale, ufundował przy kaplicy kolegiatę, czyniąc podobną fundację we Wrocławiu, gdzie na Ostrowie Tumskim powstała kolegiata Św. Krzyża. Raciborskie wotum poświęcono świętemu biskupowi Canterbury, Tomaszowi Becketowi. Ta znana z historii Anglii postać wyraźnie nawiązywała do wydarzeń na krakowskiej Skałce, gdzie z polecenia księcia Bolesława Śmiałego w 1079 r. zamordowano biskupa Stanisława. Nietrudno dostrzec analogie pomiędzy Tomaszem Becketem zamordowanym w 1170 r. z polecenia króla Henryka II, a Bolesławem Śmiałym i Stanisławem oraz Tomaszem II i Henrykiem Probusem. Kolegiata miała świadczyć o triumfie władzy Kościoła nad ziemską dzierżoną przez cesarzy, królów i książąt.

Ufundowanie kolegiaty, poprzedzająca to przebudowa zamku i zmiana w 1299 r. praw lokacyjnych miasta z flamanadzkich na magdeburskie świadczą, iż Racibórz znajdował się w szczytowej fazie rozwoju doby średniowiecza. Potwierdza to stan osobowy miasta z początku XIV w. W obrębie murów mieszkało ponad 3,2 tys. ludzi. Mniej ludne było Opole, nie wspominając już o innych najstarszych grodach współczesnego Górnego Śląska i Opolszczyzny.

Oznaki ogromnego znaczenia Raciborza widać było już wcześniej. W latach 40. XIII w. osiedlili się tu dominikanie, wzmacniając konwent najświetniejszymi umysłami kaznodziejskimi. Najsłynniejszy ich przeor, Wincenty z Kielczy najprawdopodobniej w Raciborzu w słynnej zaginionej kronice spisał pierwsze polskie zdanie Gorze szo nam stalo, które w bitwie pod Legnicą, widząc klęskę swoich wojsk, wypowiedział ks. Henryk Pobożny. Tu też powstał słynny hymn Gaude Mater Polonia. Trzeba też wiedzieć, że dominikanie wiedli wówczas prym we wszystkim dużych miastach. Otrzymywali najlepsze ziemie budując ogromne kompleksy klasztorne.

Przejście dla ratunku

Musimy więc wczuć się w mentalność ówczesnych raciborzan, w większości potomków pierwszych kolonistów przybyłych tu z terenów Flandrii i Walonii oraz Niemców osiedlających się tu podczas kolejnych fali kolonizacji. Organizm miejski szybko rozwijał się zarówno gospodarczo jak i kulturalnie. Bliskość szlaków handlowych wiodących z południa na północ przez Bramę Morawską, w tym wykorzystujących drogę rzeczną, mocno rozwijała handel. Na środku rynku stały sukiennice, a w nich działały kupieckie kantory. Po dominikanach, pod koniec XIII w., z fundacji księcia Przemysła przy zachodnich murach osiedliły się dominikanki. Ich konwent już w XIV w. był - po wrocławskim - największym na Śląsku.

Najbardziej pożądanym dobrem było więc poczucie bezpieczeństwa. Tego, niestety, pogranicze ziem polskich i czeskich nie dawało. Raciborzanie mieli z pewnością w pamięci najazd Mongołów z 1241 r. Liczne hordy przeszły obok murów miejskich wzbudzając postrach. Niedługo potem, bo w 1249 r., miasto zdobył wojowniczy biskup ołomuniecki Brunon z Schauemburga, dokonując wielu zniszczeń. Ekspansywna polityka księcia Władysława zwiększała co prawda obszar księstwa, ale jednocześnie przysparzała mu wrogów. Sporym zaskoczeniem dla raciborzan było pojawienie się pod murami wojsk ruskich, ochrzczonych w późniejszej literaturze jako Scytów. Bohaterska obrona zakończyła się odejściem najeźdźców, jak głosi stary przekaz, głównie dzięki interwencji św. Marcelego, który od tego czasu stał się patronem Raciborza.

Obawa o życie wysoko urodzonych panien z klasztoru dominikanek, wśród których była także córka Przemysła świętobliwa Ofka Piastówna, sprawiła zapewne, że zrodziła się koncepcja budowy przejścia pod Odrą. Siostry i prawdopodobnie co bogatsi wtajemniczeni mieszczanie, na wypadek zagrożenia, mogli nim szybko przedostać się na warowny zamek i tu przeczekać niebezpieczeń  
Pozostaje jednak odpowiedź na pytanie, czy ówczesna technika pozwalała na wykonanie takiego podkopu? Przykłady innych miast, pod którymi ziemia dosłownie przeorana jest tunelami, dowodzi, że tak. Wszystko sprowadzało się więc do możliwości pokrycia takiego wydatku. Wydaje się, że Przemysł był w stanie udźwignąć taki ciężar, skoro zdecydował się również na gruntowną przebudowę zamku. Mieszkający w Raciborzu potomkowie Flamandów, mistrzów hydrotechniki, mogli też dysponować odpowiednią wiedzą, jak wykonać przekop pod rzeką. Historia dowodzi ponadto, że w lecie nieraz odnotowywano susze, kiedy koryto Odry po prostu wysychało. Na pewno dalece ułatwiało to przeprowadzenie prac.

Zadziwiającą wzmiankę znajdujemy 12 czerwca 1889 r. w Nowinach Raciborskich. Na koszt księcia na Raciborzu ma wkrótce powstać u wejścia do ogrodu zamkowego studnia artezyjska. Niewiadomo atoli czy w miejscu tem znajdzie się źródło dosyć obfite. Obecnie wywiercono już otwór 150 metrów głęboki, lecz woda wypływa zawsze jeszcze bardzo skąpo. Miano przy niej zamontować rury i zaopatrywać nimi w wodę część miasta. 29 czerwca gazeta donosiła: Wiercenia za wodą w ogrodzie zamkowym dosięgły już 236 metrów głębokości a dotąd nie ma jeszcze dostatecznie obfitego źródła. Hydrografia terenu sprzyjała więc budowie podziemnego tunelu.

Jeśli więc przyjąć, że przejście rzeczywiście istniało, to dlaczego nie natrafiono dotychczas na jego ślad? Po śmierci syna Przemysła, Leszka, księstwo raciborskie przeszło we władanie opawskich Przemyślidów. Ich rządy nie zapisały chwalebnej karty w dziejach księstwa, które wskutek nierozważnej polityki, a nieraz i zwykłego utracjuszostwa, zmniejszało swoje terytorium. Rządy Przemyślidów zakończyły się na początku XVI w. śmiercią kalekiego księcia Walentyna. Na krótko władztwo przejął Jan Dobry, potem Jerzy Pobożny Hohenzollern, brat ostatniego wielkiego mistrza krzyżackiego Albrechta, widoczny obok niego na słynnym obrazie Jana Matejki pt. Hołd Pruski. Księstwo należało wówczas do Habsburgów, które oddawali je różnym możnym rodom. Na krótko objęła je też Izabela Jagiellonka, córka króla Zygmunta I Starego i Bony Sforzy.

Wszystkich posiadaczy dominium łączyło jedno; zamku w Raciborzu nie obrali sobie za siedzibę, a przez to na jej utrzymanie nie łożyli odpowiednich sum. Zabytek marniał więc z wieku na wiek, szczególnie w czasie wojny trzydziestoletniej, kiedy to stacjonowały tu wojska protestanckie i cesarskie. W toku kampanii na pewien czas obsadziły go wojska księcia siedmiogrodzkiego Bethlena Gábora. Potem umieścili tu swoją załogę Szwedzi. W 1683 r. gościł tu jeszcze król Jan III Sobieski podążający pod Wiedeń, ale w XVIII i XIX w. zamek był typową siedzibą książęcych urzędników. Stan pomieszczeń był kiepski. Kiedy w 1670 r. przez Racibórz przejeżdżała cesarzowa, goszcząc wcześniej w Częstochowie na ślubie swojej córki z królem Michałem Korybutem Wiśniowieckim, zatrzymała się: nie na zamku, jeno dla lepszej akomodacji w trzecho wygodnych domach w mieście. W o wiele lepszym stanie był natomiast sąsiedni browar, którego piwo, szczególnie w II połowie XIX w. za czasów rządów książąt Hohenlohe-Schillingsfürst, wychwalano w śląskich i morawskich karczmach.

Postępujący od połowy XIV w. upadek raciborskiego zamku sprawił najprawdopodobniej, iż zapomniano o przejściu. Zmieniały się realia wojny. Zdobycie takiej budowli, jak na Ostrogu stawało się łatwiejsze. Władcy, stale rezydujący w innych zamkach i pałacach, np. Jerzy Pobożny w Roth pod Norymbergą, nie widzieli potrzeby w utrzymywaniu w dobrym stanie tunelu pod Odrą. Z czasem więc mógł się on zawalić. W XIX w., kiedy runął południowy pas umocnień, wejście do przejścia najprawdopodobnie znikło w rumowisku starych murów. Potem zasłonił je nowy wał ziemny. Pierwotnie znajdowało się ponoć dokładnie w podziemiach starej baszty, widocznej jeszcze na XVII-wiecznych rycinach.

Wyrwa w dziedzińcu

Te domysły, dość dziwnym trafem, znalazły potwierdzenie w 2002 r. Wtedy to zamku ujawniono istnienie zejścia do podziemi. Jest to wyrwa w dziedzińcu powstała wskutek najechania na strop dawnych piwnic przez ciężarówkę. Miało to miejsce w 2001 r. Ówcześni dzierżawcy zataili jednak ten fakt. Wyszedł on jaw dopiero przy porządkowaniu dziedzińca w 2002 r.

Zejście znajduje się niedaleko miejsca, gdzie stała południowa baszta. W latach 80. XX w. okolice ta badali archeolodzy z Łodzi, ale trafili jedynie na zewnętrzną ścianę przyziemia tej budowli nie zdając sobie sprawy, iż za nią jest ukryte pomieszczenie. Jeszcze w latach 50. można było do niego wejść. Budynek wschodni zamku, po którym dziś pozostała jedynie ściana widoczna od strony mostu, wyszedł cało z II wojny światowej, a jego pomieszczenie na parterze służyło jako sala taneczna. W latach 50. doszło tu do pożaru. Po nim obiekt rozebrano. Piwnice zdążyli zinwentaryzować jednak Tadeusz Chrzanowski i Marian Kornecki w wydanym w latach 60. Katalogów zabytków sztuki w Polsce. Na szkicu wskazali dokładne ich rozkład, w tym usytowanie przyziemia starej baszty.

Odnalezienie zejścia do piwnic nie było więc zaskoczeniem. Zdumienie wzbudziły jednak odkryte dewastacje. W ścianach południowej i północnej ktoś wykuł otwory, pozostawiając za sobą niemały rozgardiasz. Wiadomo na pewno, że stało się to po odkryciu zejścia. Na ścianach przyziemia baszty widoczne były ślady pozostawione przez wody Odry, wezbrane do tej wysokości w 1997 r. Na wysokości otworów przykrywał je gruz, co oznacza, iż kuto je później.

Zrodziły się pytania, kto i czego szukał w podziemiach zamku? Niestety do dziś nie udało się znaleźć odpowiedzi. Czy byli to amatorzy wiedzeni chęcią odkrycia tajnych lochów, czy może zawodowcy wiedzący, co można tu znaleźć? Ponoć w czasie II wojny światowej książę raciborski ukrył na zamku srebrne zastawy.

Oględziny przyziemia rzuciły jednak nowe światło na kwestię tajemnego przejścia. W południowej ścianie, obok ogromnego wykutego otworu, istnieje bowiem zamurowane zejście wiodące w stronę Odry. Dawniej był to najdalej na południe wysunięty przyczółek zamku. Najlepsze miejsce, by akurat tu ulokować furtę do tunelu pod Odrą.

Pozostaje jeszcze odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie w klasztorze dominikanek znajdowało się wyjście. Klasztor został sekularyzowany w 1810 r. Dawny kościół przejęli na swój zbór ewangelicy. W latach 20. XX w. postanowiono tu urządzić Muzeum. W części mieszkalnej otworzono Królewsko-Ewangelickie Gimnazjum. Zburzono północno-wschodnią część zabudowy.

Poszukiwanie wejścia do tunelu jest więc mocno utrudnione. Wystarczy jednak wziąć pod uwagę, że w prezbiterium dawnego kościoła znajdywano pochówki książęce i zakonnic na głębokości nawet 2 metrów, by dojść do wniosku, że wejście owo, o ile istnieje, znajduje się głęboko pod starymi zabudowaniami klasztornymi, najprawdopodobniej w części wysuniętej jak najdalej na północ, czyli w pobliżu ul. Reymonta. Stąd było najbliżej do zamku. Być może kiedyś zejście to odkryto, ale wskutek zawalenia zdecydowano je zamurować.

Przejście to nie jedyna tajemnica związana ze zamkiem. Na gruntach północnego i zachodniego skrzydła wzniesiono browar parowy. W środku podwórza stoi studnia. Zachowała się podłużna, masywna brama wejściowa, ozdobiona książęcym herbem. Za nią po lewej stronie, na wystającym, ostrym narożu domu, jest zamurowana kamienna głowa, której oczy skierowane są na studnię lub trochę wyżej. Chociaż niepodobna do oblicza tatarskiego, jest jednak uważana za głowę tego księcia mongolskiego, który w XIII w. został tu pokonany. Z tą dziwną postacią związana jest legenda, że dokładnie w tym miejscu, na które skierowane są kamienne oczy, znajduje się wielki skarb. Zmarły 29 marca 1880 r. dyrektor generalny Gustaw Adolf von Wiese żądnym wiedzy obcym, którzy uważnie przyglądali się tej architektonicznej zabawce, potwierdzał prawdę mówiąc żartem: legenda jest prawdziwa, ta głowa spogląda na prawdziwy skarb, przy czym miał na myśli znajdujący się naprzeciw browar wspomina ks. Augustyn Weltzel w swojej Kronice parafii Ostróg koł naprzeciw browar

Głowa Tatara znajdowała się w owym narożu jeszcze w latach 50. XX w. Potem, kiedy rozebrano budynek wschodni, została przeniesiona do Muzeum. Najprawdopodobniej nie przedstawia wcale mongolskiego wodza, lecz św. Jana Chrzciciela i służyła jako zwornik kaplicy zamkowej. Sądzi się, że pierwotnie zamkowa świątynia była poświęcona właśnie Chrzcicielowi. Potem wezwanie to przeniesiono na wybudowany na przełomie XIII i XIV w. kościół na Ostrogu. A czy święty spoglądał na wielki skarb, tego nie wiadomo. Ponoć chodziło o znajdującą się na dziedzińcu studnię, która wiodła do lochów pod dziedzińcem.

Niewątpliwym skarbem jest też jedno z najstarszych w Polsce graffiti. Ten nietypowy zabytek pochodzi z XVII w. Znajduje się na półpiętrze budynku mieszkalnego, tuż przy północnej ścianie kaplicy zamkowej. Na małym fragmencie ściany pojawiają się napisy wykonane w czasie wojny trzydziestoletniej, być może przez różnych żołnierzy, którzy tu stacjonowali. Jest też data "1888". Niewykluczone, że w tym miejscu znajdował się kiedyś areszt. W sąsiedniej izbie odbywały się bowiem roki sądowe.

Na koniec o niezwykle pasjonującej zagadce relikwii, które z całą pewnością przechowywano niegdyś w kaplicy Św. Tomasza Kantuaryjskiego, w dolnym pomieszczeniu, które jest dziś niedostępne dla zwiedzających. Kiedy w 1416 r. kapitułę przeniesiono z zamku do kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny przy Rynku polecono aby stara, stworzona przez przodków, kaplica kolegialna nie stała opustoszała i bez nabożeństw. Z tego względu polecono, by każdego dnia odprawiać jedną lub dwie msze święte i odbyć co roku cztery uroczyste procesje ku czci relikwii znajdujących się na zamku. Powstaje więc pytanie, czyje relikwie znajdowały się w grodzie na Ostrogu?

Podejrzenie pada na angielskiego męczennika, patrona. Być moża za czasów rządów księcia Przemysła sprowadzono tu z Canterbury relikwie świętego Tomasza. Taki był wówczas zwyczaj. W świątyniach, w specjalnie eksponowanych miejscach, przechowywano części kośćca lub szat patronów, o ile oczywiście można je było zdobyć. Tomasz Becket zginął w 1170 r. Uzyskanie niewielkiej ilości jego szczątków lub fragmentu ubioru nie było więc, jak się wydaje, zadaniem trudnym. Co więcej relikwią mogła być też szata lub inna rzecz, która dotknęła relikwiarza Becketa w Canterbury, jednym z największych centrów pielgrzymkowych średniowiecznej Europy obok Rzymu i Compostelli. Szczególnie popularne były ampułki z wodą św. Tomasza, którą przez specjalne otwory przelewano w jego grobowcu. W jakiś sposób nadawano jej czerwony kolor, co interpretowano jako naznaczenie krwią męczennika (wierni w Canterbury mieli też okazję całować but biskupa, co miało gwarantować łaski). Może taka ampułką za sprawą handlarzy relikwiami, którzy w średniowieczu stanowili dość znaczącą korporację, trafiła do Raciborza. Za sprawę tychże hochsztaplerów „cudownie mnożono szczątki świętych. Relikwii tego samego świętego było nieraz tak wiele, że poskładano by kilka jego ciał. Znane są na przykład dwie czaszki ścudownie mnożono szczącudownie”

Nie musiało też nastręczać trudności sprowadzenie relikwii św. Stanisława ze Szczepanowa, biskupa męczennika. Dominikanie jak tylko mogli sławili cuda, do których miało dojść za jego sprawą. Jego relikwie otaczano ogromnym kultem i to na długo przed kanonizacją. Świętego Stanisława czcili też raciborscy władcy: Mieszko Otyły, Władysław i Przemysł. Obok św. Jakuba był jednym z patronów raciborskiego kościoła dominikańskiego.

Pod rokiem 1295 Jan Długosz pisze w swoich Rocznikach o pobożności księcia Przemysła: Co roku dla uczczenia go [św. Stanisława] w dniu jego urodzin niósł zwykle z zamku raciborskiego do klasztoru dominikanów świecę tak wielką, że przekraczało to jego siły. (...) Kiedy leżał [Przemysł] złożony ostatnią niemocą - pisze Długosz - ukazał mu się św. Stanisław i pocieszywszy życzliwie napominał, by się przygotował do obchodu jego święta. Na jego odpowiedź: - w jaki sposób będę to mógł uczynić skoro jestem słaby i ciężką chorobą przyciśniony? Święty Boży dodał: - Ja ci - powiada - pomogę i dodam sił. Książę Przemysł przyrzeka, że to uczyni i umiera bezpotomnie w wigilię św. Stanisława. Pochowano go w dniu jego święta, chociaż dwaj jego rodzeni bracia: książę bytomski Kazimierz i książę cieszyński Mieszko oraz panowie raciborscy byli temu zdecydowanie przeciwni i chcieli dłużej przechować jego ciało, aby urządzić pogrzeb w innym dniu. Ponieważ jedna książęta i panowie zmienili zdanie, zostaje pochowany w klasztorze dominikanów w Raciborzu, by obchodzić w przyszłości uroczystość św. Stanisł. Książę Przemysł przyrzeka, ż. Książę Przemys”.

Czy można więc wątpić, że Przemysł zrobił wszystko, by mieć na zamku relikwie świętego? Możliwe też, że zamkowe święte szczątki bądź inny obiekt kultu były znacznie starsze, związane jeszcze z kaplicą romańską a więc przywiezione do Raciborza pod koniec XII lub na początku XIII w. Mógł to być fragment Drzewa Krzyża, który jako relikwia jest dość często spotykany do dziś, pomijając, oczywiście, sprawę autentyczności. W skarbcu kościoła farnego przechowywany jest np. renesansowy pacyfikał z zaszklonymi kawałkami - jak głosi tradycja - właśnie z Drzewa Krzyża.

Autentyczność zamkowych relikwii, niezależnie od kogo lub z czego pochodziły, mogła budzić wątpliwości. Stąd też zapewne nie zachowały się o nich żadne przekazy. Nie wiadomo też, co się z nimi stało. Przepadły prawdopodobnie w trakcie pożaru kaplicy w 1519 r., w czasie którego zawaliła się cała ściana południowa lub w czasie reformacji. W 1538 r. król Henryk VIII kazał zniszczyć grób i relikwie św. Tomasza Becketa. Nie inaczej postąpiłby zapewne Jerzy Pobożny Hohenzollern, pan na raciborskim zamku w czasie, gdy na Raciborszczyźnie szerzyła się reformacja. Pobożny był jednym z czołowych niemieckich protestantów. Mimo to zadziwiające jest, że informacja o relikwiach pojawia się z powrotem w XIX w. u Augustyna Weltzla.

Na zamku w Ostrogu przechowywano ponoć chustę z wypalonym otworem w kształcie dłoni. Była to pamiątka po pewnej kobiecie z Rudnika, która w dzień zaduszny stała się mimowolnie uczestniczką mszy duchów w kościele w Rudniku. Tę barwną legendę wspomina w swoim zbiorku Hyckel. Razu pewnego, a było to w dzień zaduszny, jedna kobieta z Rudnika poszła na poranną mszę. Nie wiedziała jednak dokładnie, która godzina (a było już dawno po północy) gdyż jej zegar stanął, a o tej porze roku jest długo ciemno. Myślała więc, że już czas, by pójść do kościoła. Kiedy weszła do kościoła, ławki były już prawie zapełnione, a msza już się rozpoczęła. Znalazła jednak jeszcze jedno wolne miejsce i szybko usiadła. Nagle ogarnęła ją trwoga. Zauważyła, że ksiądz przy ołtarzu poruszał się bezdźwięcznie, a ludzie dziwnie się jej przyglądali. Spostrzegła też, że byli to ludzie, którzy już dawno umarli. Spośród tłumu zobaczyła swoją dawno zmarłą przyjaciółkę, która siedziała teraz obok niej. Ona to nachylając się szepnęła jej cicho do ucha: Czego tu chcesz? To jest nasza msza. Wyjdź zaraz jak tylko zadzwonią na podniesienie, gdyż może cię spotkać coś złego. Ledwo wypowiedziała te słowa a już zadzwoniono. Kobieta podniosła się i szybko wyszła. Spostrzegła też, że za nią podążają złe duchy. Biegła szybko i na szczęście zobaczyła jakąś otwartą bramę, za którą się schowała. Pierwszy z duchów zdołał jej tylko ściągnąć chustę z głowy. W skutku przeżytego strachu kobieta wnet zmarła, a chustka z wypalonym otworem w kształcie dłoni, tj. miejscem po dotknięciu ducha, było jeszcze długo przechowywane w zamku na Ostrogu.

Grzegorz Wawoczny