Starsi opowiadali,
że przedarli się kiedyś przez fragment przejścia, ale nie mogli iść dalej,
bo było zawalone. Czy owiane legendą tajemne lochy prowadzące pod Odrą
z zamku do klasztoru dominikanek rzeczywiście istniały.
O tajnym przejściu z
raciborskiego zamku do położonego po drugiej strony Odry klasztoru dominikanek
raciborzanie powtarzają sobie od bardzo dawna. Dowodem jest m.in. zbiór
pt. Co szumi w zdroju legend. Legendy ziemi raciborskiej Jerzego Hyckla.
W jednym z najkrótszych rozdziałów zatytułowanym Przejście pod Odrą czytamy:
Raciborski zamek jest podobno połączony z miastem podziemnym przejściem,
które od kaplicy zamkowej prowadzi przez Odrę aż do miasta. Przejście to
służyło do spotkań księżniczki Eufemii, która żyła w żeńskim klasztorze
z rodziną książęcą. Starsi opowiadali, że przedarli się kiedyś kawałek
przez przejście, ale nie mogli iść jednak dalej, ponieważ było ono zawalone.
Od wydania zbiorku Hyckla
w 1924 r., musiało minąć 64 lata, by udało się znaleźć pierwszy dowód istnienia
przejścia. W 1988 r. władze miasta porozumiały się z Kościołem katolickim
w sprawie odnowienia średniowiecznej kaplicy zamkowej na Ostrogu. Ten przepiękny
obiekt, nazywany perłą śląskiego gotyku, zbudowano pod koniec XIII w. Z
fundacji biskupa wrocławskiego Tomasza II ulokowała się tu kolegiata raciborska,
w 1416 r. przeniesiona do kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii
Panny. Po odejściu kanoników zabytek marniał, ale, kilkakrotnie odnawiany,
przetrwał do naszych czasów. W latach 80. XX w. znów niestety przedstawiał
nienajlepszy widok.
Mapa Schneidera
Władze miejskie i kościelne
umówiły się, że będą współdziałać na rzecz odbudowy, przede wszystkim w
zakresie pozyskiwania niezbędnych funduszy. Pod odbudowie miały tu być
odprawiane msze i nabożeństwa. Rychło ruszyły prace. Podczas remontu sygnaturki
na dachu kaplicy natrafiono na tubę z mapą Raciborza sygnowaną datą "1843".
Znalezisko nie wzbudziłoby może zbyt dużej sensacji, bo budowniczowie mieli
w zwyczaju pozostawiać w wieżach ślady swojej działalności, gdyby nie pewne
odręczne adnotacje poczynione na mapie. Oddawały one stan zabudowy miasta
z roku 1858 r. Naniesiono na przykład dworzec kolejowy, który jeszcze 15
lat wcześniej nie istniał. W 1858 r. zamek strawił pożar. Zaraz potem przystąpiono
do odbudowy według projektu architekta miejskiego Starckego. Tubę z 15 lat młodszą
mapą włożono do sygnaturki zapewne po zakońug projektu architekta
Do historii miasta owa
mapa przeszła jednak dzięki niepozornej linii pociągniętej ręką niejakiego
Roberta Schneidera, prawdopodobnie kierującego odbudową, zaczynającej się
na miejscu starej zamkowej baszty a kończącej na dziedzińcu klasztoru dominikanek.
Niemiecki napis tłumaczył, że jest to tajemnicze przejście pod Odrą, o
którym wspominał Hyckel w spisanej przez siebie legendzie.
A więc z kręgu legend
można było przejść do rozważań o tym, czy przejście rzeczywiście istniało.
Jeszcze bardziej pasjonujące wydawało się znalezienie odpowiedzi na pytanie,
czy Schneider w nim był. Odpowiedź wydawała się prosta; skoro naniósł je
na mapę, to pewnie lustrował owe podziemia. Ostrożność nakazuje jednak
przyjąć, iż być może słyszał, iż właśnie na zamku owo przejście brało swój
początek i jako o ciekawostce - wspomniał również o nim kreśląc inne
obiekty powstałe w mieście pomiętek i
Dywagacje długo jednak
nie mogły wyjść poza biurka gabinetów, gdzie analizie poddawano wszelkie
zachowane źródła informacji o zamku. Te zaś przekonywały, że budowa przejścia
była sensowna. By to unaocznić, trzeba wspomnieć, że Racibórz miał w XIII
i XIV w. stołeczny charakter dla całego współczesnego Górnego Śląska. Dawny
gród Golężyców, w 1108 r. zajęty przez wojów Bolesława Krzywoustego z czasem
stał się siedzibą udzielnego księcia raciborskiego i to od razu dużego
kalibru. Mowa tu o Mieszku Laskonogim, zwanym też Plątonogim, któremu możemy
zawdzięczać szybki rozwój miasta doby piastowskiej. Laskonogi, jak wiadomo
z historii, dokończył żywota w 1211 r. w Krakowie na tronie senioralnym
jako zwierzchni władca całej podzielonej na dzielnice Polski.
Po nim władzę w księstwie
Raciborza i Opola objął syn Kazimierz, potem z kolei jego synowie Mieszko
Otyły i Władysław, aż w końcu w latach 80. XIII w. księstwo podzielono
na cztery samodzielne części: raciborską, opolską, cieszyńską i bytomską.
Objęli je we władanie czterej synowie Władysława. Księstwo raciborskie
przypadło najmłodszemu z nich, Przemysłowi, który zdecydował o generalnej
przebudowie zamku istniejącego już od czasów Laskonogiego. Powstały nowe
murowane budowle, a przede wszystkim gotycka kaplica, jako miejsce kultu.
Zastąpiła ona prawdopodobnie wcześniejszą romańską rotundę, ale jej istnienia
nie możemy być pewni.
Głośne wydarzenia z 1288
r. sprawiły, iż kaplicy nadaną rangę kolegiaty. Na zamku przebywał biskup
wrocławski Tomasz II, poróżniony z księciem Henrykiem IV Prawym, zwanym
też Probusem. Szło o prymat władzy świeckiej nad kościelną. Doszło nawet,
jak przekonuje Jan Długosz w swoich Kronikach, do najazdu księcia na Racibórz.
Jego wojska oblegały - położone pod lewej stronie Odry - miasto i warowny
zamek. Na szczęście, ponoć za sprawą Boskiej interwencji, biskup i książę
pojednali się na Starej Wsi, gdzie do dziś, na pamiątkę tego wydarzenia,
stoi Kaplica Pojednania.
Uradowany biskup, chcąc
zapewne uczynić zadość Boskiej chwale, ufundował przy kaplicy kolegiatę,
czyniąc podobną fundację we Wrocławiu, gdzie na Ostrowie Tumskim powstała
kolegiata Św. Krzyża. Raciborskie wotum poświęcono świętemu biskupowi Canterbury,
Tomaszowi Becketowi. Ta znana z historii Anglii postać wyraźnie nawiązywała
do wydarzeń na krakowskiej Skałce, gdzie z polecenia księcia Bolesława
Śmiałego w 1079 r. zamordowano biskupa Stanisława. Nietrudno dostrzec analogie
pomiędzy Tomaszem Becketem zamordowanym w 1170 r. z polecenia króla Henryka
II, a Bolesławem Śmiałym i Stanisławem oraz Tomaszem II i Henrykiem Probusem.
Kolegiata miała świadczyć o triumfie władzy Kościoła nad ziemską dzierżoną
przez cesarzy, królów i książąt.
Ufundowanie kolegiaty,
poprzedzająca to przebudowa zamku i zmiana w 1299 r. praw lokacyjnych miasta
z flamanadzkich na magdeburskie świadczą, iż Racibórz znajdował się w szczytowej
fazie rozwoju doby średniowiecza. Potwierdza to stan osobowy miasta z początku
XIV w. W obrębie murów mieszkało ponad 3,2 tys. ludzi. Mniej ludne było
Opole, nie wspominając już o innych najstarszych grodach współczesnego
Górnego Śląska i Opolszczyzny.
Oznaki ogromnego znaczenia
Raciborza widać było już wcześniej. W latach 40. XIII w. osiedlili się
tu dominikanie, wzmacniając konwent najświetniejszymi umysłami kaznodziejskimi.
Najsłynniejszy ich przeor, Wincenty z Kielczy najprawdopodobniej w Raciborzu
w słynnej zaginionej kronice spisał pierwsze polskie zdanie Gorze szo nam
stalo, które w bitwie pod Legnicą, widząc klęskę swoich wojsk, wypowiedział
ks. Henryk Pobożny. Tu też powstał słynny hymn Gaude Mater Polonia. Trzeba
też wiedzieć, że dominikanie wiedli wówczas prym we wszystkim dużych miastach.
Otrzymywali najlepsze ziemie budując ogromne kompleksy klasztorne.
Przejście dla ratunku
Musimy więc wczuć się
w mentalność ówczesnych raciborzan, w większości potomków pierwszych kolonistów
przybyłych tu z terenów Flandrii i Walonii oraz Niemców osiedlających się
tu podczas kolejnych fali kolonizacji. Organizm miejski szybko rozwijał
się zarówno gospodarczo jak i kulturalnie. Bliskość szlaków handlowych
wiodących z południa na północ przez Bramę Morawską, w tym wykorzystujących
drogę rzeczną, mocno rozwijała handel. Na środku rynku stały sukiennice,
a w nich działały kupieckie kantory. Po dominikanach, pod koniec XIII w.,
z fundacji księcia Przemysła przy zachodnich murach osiedliły się dominikanki.
Ich konwent już w XIV w. był - po wrocławskim - największym na Śląsku.
Najbardziej pożądanym
dobrem było więc poczucie bezpieczeństwa. Tego, niestety, pogranicze ziem
polskich i czeskich nie dawało. Raciborzanie mieli z pewnością w pamięci
najazd Mongołów z 1241 r. Liczne hordy przeszły obok murów miejskich wzbudzając
postrach. Niedługo potem, bo w 1249 r., miasto zdobył wojowniczy biskup
ołomuniecki Brunon z Schauemburga, dokonując wielu zniszczeń. Ekspansywna
polityka księcia Władysława zwiększała co prawda obszar księstwa, ale jednocześnie
przysparzała mu wrogów. Sporym zaskoczeniem dla raciborzan było pojawienie
się pod murami wojsk ruskich, ochrzczonych w późniejszej literaturze jako
Scytów. Bohaterska obrona zakończyła się odejściem najeźdźców, jak głosi
stary przekaz, głównie dzięki interwencji św. Marcelego, który od tego
czasu stał się patronem Raciborza.
Obawa o życie wysoko
urodzonych panien z klasztoru dominikanek, wśród których była także córka
Przemysła świętobliwa Ofka Piastówna, sprawiła zapewne, że zrodziła się
koncepcja budowy przejścia pod Odrą. Siostry i prawdopodobnie co bogatsi
wtajemniczeni mieszczanie, na wypadek zagrożenia, mogli nim szybko przedostać
się na warowny zamek i tu przeczekać niebezpieczeń
Pozostaje jednak odpowiedź
na pytanie, czy ówczesna technika pozwalała na wykonanie takiego podkopu?
Przykłady innych miast, pod którymi ziemia dosłownie przeorana jest tunelami,
dowodzi, że tak. Wszystko sprowadzało się więc do możliwości pokrycia takiego
wydatku. Wydaje się, że Przemysł był w stanie udźwignąć taki ciężar, skoro
zdecydował się również na gruntowną przebudowę zamku. Mieszkający w Raciborzu
potomkowie Flamandów, mistrzów hydrotechniki, mogli też dysponować odpowiednią
wiedzą, jak wykonać przekop pod rzeką. Historia dowodzi ponadto, że w lecie
nieraz odnotowywano susze, kiedy koryto Odry po prostu wysychało. Na pewno
dalece ułatwiało to przeprowadzenie prac.
Zadziwiającą wzmiankę
znajdujemy 12 czerwca 1889 r. w Nowinach Raciborskich. Na koszt księcia
na Raciborzu ma wkrótce powstać u wejścia do ogrodu zamkowego studnia artezyjska.
Niewiadomo atoli czy w miejscu tem znajdzie się źródło dosyć obfite. Obecnie
wywiercono już otwór 150 metrów głęboki, lecz woda wypływa zawsze jeszcze
bardzo skąpo. Miano przy niej zamontować rury i zaopatrywać nimi w wodę
część miasta. 29 czerwca gazeta donosiła: Wiercenia za wodą w ogrodzie
zamkowym dosięgły już 236 metrów głębokości a dotąd nie ma jeszcze dostatecznie
obfitego źródła. Hydrografia terenu sprzyjała więc budowie podziemnego
tunelu.
Jeśli więc przyjąć, że
przejście rzeczywiście istniało, to dlaczego nie natrafiono dotychczas
na jego ślad? Po śmierci syna Przemysła, Leszka, księstwo raciborskie przeszło
we władanie opawskich Przemyślidów. Ich rządy nie zapisały chwalebnej karty
w dziejach księstwa, które wskutek nierozważnej polityki, a nieraz i zwykłego
utracjuszostwa, zmniejszało swoje terytorium. Rządy Przemyślidów zakończyły
się na początku XVI w. śmiercią kalekiego księcia Walentyna. Na krótko
władztwo przejął Jan Dobry, potem Jerzy Pobożny Hohenzollern, brat ostatniego
wielkiego mistrza krzyżackiego Albrechta, widoczny obok niego na słynnym
obrazie Jana Matejki pt. Hołd Pruski. Księstwo należało wówczas do Habsburgów,
które oddawali je różnym możnym rodom. Na krótko objęła je też Izabela
Jagiellonka, córka króla Zygmunta I Starego i Bony Sforzy.
Wszystkich posiadaczy
dominium łączyło jedno; zamku w Raciborzu nie obrali sobie za siedzibę,
a przez to na jej utrzymanie nie łożyli odpowiednich sum. Zabytek marniał
więc z wieku na wiek, szczególnie w czasie wojny trzydziestoletniej, kiedy
to stacjonowały tu wojska protestanckie i cesarskie. W toku kampanii na
pewien czas obsadziły go wojska księcia siedmiogrodzkiego Bethlena Gábora.
Potem umieścili tu swoją załogę Szwedzi. W 1683 r. gościł tu jeszcze król
Jan III Sobieski podążający pod Wiedeń, ale w XVIII i XIX w. zamek był
typową siedzibą książęcych urzędników. Stan pomieszczeń był kiepski. Kiedy
w 1670 r. przez Racibórz przejeżdżała cesarzowa, goszcząc wcześniej w Częstochowie
na ślubie swojej córki z królem Michałem Korybutem Wiśniowieckim, zatrzymała
się: nie na zamku, jeno dla lepszej akomodacji w trzecho wygodnych domach
w mieście. W o wiele lepszym stanie był natomiast sąsiedni browar, którego
piwo, szczególnie w II połowie XIX w. za czasów rządów książąt Hohenlohe-Schillingsfürst,
wychwalano w śląskich i morawskich karczmach.
Postępujący od połowy
XIV w. upadek raciborskiego zamku sprawił najprawdopodobniej, iż zapomniano
o przejściu. Zmieniały się realia wojny. Zdobycie takiej budowli, jak na
Ostrogu stawało się łatwiejsze. Władcy, stale rezydujący w innych zamkach
i pałacach, np. Jerzy Pobożny w Roth pod Norymbergą, nie widzieli potrzeby
w utrzymywaniu w dobrym stanie tunelu pod Odrą. Z czasem więc mógł się
on zawalić. W XIX w., kiedy runął południowy pas umocnień, wejście do przejścia
najprawdopodobnie znikło w rumowisku starych murów. Potem zasłonił je nowy
wał ziemny. Pierwotnie znajdowało się ponoć dokładnie w podziemiach starej
baszty, widocznej jeszcze na XVII-wiecznych rycinach.
Wyrwa w dziedzińcu
Te domysły, dość dziwnym
trafem, znalazły potwierdzenie w 2002 r. Wtedy to zamku ujawniono istnienie
zejścia do podziemi. Jest to wyrwa w dziedzińcu powstała wskutek najechania
na strop dawnych piwnic przez ciężarówkę. Miało to miejsce w 2001 r. Ówcześni
dzierżawcy zataili jednak ten fakt. Wyszedł on jaw dopiero przy porządkowaniu
dziedzińca w 2002 r.
Zejście znajduje się
niedaleko miejsca, gdzie stała południowa baszta. W latach 80. XX w. okolice
ta badali archeolodzy z Łodzi, ale trafili jedynie na zewnętrzną ścianę
przyziemia tej budowli nie zdając sobie sprawy, iż za nią jest ukryte pomieszczenie.
Jeszcze w latach 50. można było do niego wejść. Budynek wschodni zamku,
po którym dziś pozostała jedynie ściana widoczna od strony mostu, wyszedł
cało z II wojny światowej, a jego pomieszczenie na parterze służyło jako
sala taneczna. W latach 50. doszło tu do pożaru. Po nim obiekt rozebrano.
Piwnice zdążyli zinwentaryzować jednak Tadeusz Chrzanowski i Marian Kornecki
w wydanym w latach 60. Katalogów zabytków sztuki w Polsce. Na szkicu wskazali
dokładne ich rozkład, w tym usytowanie przyziemia starej baszty.
Odnalezienie zejścia
do piwnic nie było więc zaskoczeniem. Zdumienie wzbudziły jednak odkryte
dewastacje. W ścianach południowej i północnej ktoś wykuł otwory, pozostawiając
za sobą niemały rozgardiasz. Wiadomo na pewno, że stało się to po odkryciu
zejścia. Na ścianach przyziemia baszty widoczne były ślady pozostawione
przez wody Odry, wezbrane do tej wysokości w 1997 r. Na wysokości otworów
przykrywał je gruz, co oznacza, iż kuto je później.
Zrodziły się pytania,
kto i czego szukał w podziemiach zamku? Niestety do dziś nie udało się
znaleźć odpowiedzi. Czy byli to amatorzy wiedzeni chęcią odkrycia tajnych
lochów, czy może zawodowcy wiedzący, co można tu znaleźć? Ponoć w czasie
II wojny światowej książę raciborski ukrył na zamku srebrne zastawy.
Oględziny przyziemia
rzuciły jednak nowe światło na kwestię tajemnego przejścia. W południowej
ścianie, obok ogromnego wykutego otworu, istnieje bowiem zamurowane zejście
wiodące w stronę Odry. Dawniej był to najdalej na południe wysunięty przyczółek
zamku. Najlepsze miejsce, by akurat tu ulokować furtę do tunelu pod Odrą.
Pozostaje jeszcze odpowiedzieć
sobie na pytanie, gdzie w klasztorze dominikanek znajdowało się wyjście.
Klasztor został sekularyzowany w 1810 r. Dawny kościół przejęli na swój
zbór ewangelicy. W latach 20. XX w. postanowiono tu urządzić Muzeum. W
części mieszkalnej otworzono Królewsko-Ewangelickie Gimnazjum. Zburzono
północno-wschodnią część zabudowy.
Poszukiwanie wejścia
do tunelu jest więc mocno utrudnione. Wystarczy jednak wziąć pod uwagę,
że w prezbiterium dawnego kościoła znajdywano pochówki książęce i zakonnic
na głębokości nawet 2 metrów, by dojść do wniosku, że wejście owo, o ile
istnieje, znajduje się głęboko pod starymi zabudowaniami klasztornymi,
najprawdopodobniej w części wysuniętej jak najdalej na północ, czyli w
pobliżu ul. Reymonta. Stąd było najbliżej do zamku. Być może kiedyś zejście
to odkryto, ale wskutek zawalenia zdecydowano je zamurować.
Przejście to nie jedyna
tajemnica związana ze zamkiem. Na gruntach północnego i zachodniego skrzydła
wzniesiono browar parowy. W środku podwórza stoi studnia. Zachowała się
podłużna, masywna brama wejściowa, ozdobiona książęcym herbem. Za nią po
lewej stronie, na wystającym, ostrym narożu domu, jest zamurowana kamienna
głowa, której oczy skierowane są na studnię lub trochę wyżej. Chociaż niepodobna
do oblicza tatarskiego, jest jednak uważana za głowę tego księcia mongolskiego,
który w XIII w. został tu pokonany. Z tą dziwną postacią związana jest
legenda, że dokładnie w tym miejscu, na które skierowane są kamienne oczy,
znajduje się wielki skarb. Zmarły 29 marca 1880 r. dyrektor generalny Gustaw
Adolf von Wiese żądnym wiedzy obcym, którzy uważnie przyglądali się tej
architektonicznej zabawce, potwierdzał prawdę mówiąc żartem: legenda jest
prawdziwa, ta głowa spogląda na prawdziwy skarb, przy czym miał na myśli
znajdujący się naprzeciw browar wspomina ks. Augustyn Weltzel w swojej Kronice
parafii Ostróg koł naprzeciw browar
Głowa Tatara znajdowała
się w owym narożu jeszcze w latach 50. XX w. Potem, kiedy rozebrano budynek
wschodni, została przeniesiona do Muzeum. Najprawdopodobniej nie przedstawia
wcale mongolskiego wodza, lecz św. Jana Chrzciciela i służyła jako zwornik
kaplicy zamkowej. Sądzi się, że pierwotnie zamkowa świątynia była poświęcona
właśnie Chrzcicielowi. Potem wezwanie to przeniesiono na wybudowany na
przełomie XIII i XIV w. kościół na Ostrogu. A czy święty spoglądał na wielki
skarb, tego nie wiadomo. Ponoć chodziło o znajdującą się na dziedzińcu
studnię, która wiodła do lochów pod dziedzińcem.
Niewątpliwym skarbem
jest też jedno z najstarszych w Polsce graffiti. Ten nietypowy zabytek
pochodzi z XVII w. Znajduje się na półpiętrze budynku mieszkalnego, tuż
przy północnej ścianie kaplicy zamkowej. Na małym fragmencie ściany pojawiają
się napisy wykonane w czasie wojny trzydziestoletniej, być może przez różnych
żołnierzy, którzy tu stacjonowali. Jest też data "1888". Niewykluczone,
że w tym miejscu znajdował się kiedyś areszt. W sąsiedniej izbie odbywały
się bowiem roki sądowe.
Na koniec o niezwykle
pasjonującej zagadce relikwii, które z całą pewnością przechowywano niegdyś
w kaplicy Św. Tomasza Kantuaryjskiego, w dolnym pomieszczeniu, które jest
dziś niedostępne dla zwiedzających. Kiedy w 1416 r. kapitułę przeniesiono
z zamku do kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny przy Rynku
polecono aby stara, stworzona przez przodków, kaplica kolegialna nie stała
opustoszała i bez nabożeństw. Z tego względu polecono, by każdego dnia
odprawiać jedną lub dwie msze święte i odbyć co roku cztery uroczyste procesje
ku czci relikwii znajdujących się na zamku. Powstaje więc pytanie, czyje
relikwie znajdowały się w grodzie na Ostrogu?
Podejrzenie pada na angielskiego
męczennika, patrona. Być moża za czasów rządów księcia Przemysła sprowadzono
tu z Canterbury relikwie świętego Tomasza. Taki był wówczas zwyczaj. W
świątyniach, w specjalnie eksponowanych miejscach, przechowywano części
kośćca lub szat patronów, o ile oczywiście można je było zdobyć. Tomasz
Becket zginął w 1170 r. Uzyskanie niewielkiej ilości jego szczątków lub
fragmentu ubioru nie było więc, jak się wydaje, zadaniem trudnym. Co więcej
relikwią mogła być też szata lub inna rzecz, która dotknęła relikwiarza
Becketa w Canterbury, jednym z największych centrów pielgrzymkowych średniowiecznej
Europy obok Rzymu i Compostelli. Szczególnie popularne były ampułki z wodą
św. Tomasza, którą przez specjalne otwory przelewano w jego grobowcu. W
jakiś sposób nadawano jej czerwony kolor, co interpretowano jako naznaczenie
krwią męczennika (wierni w Canterbury mieli też okazję całować but biskupa,
co miało gwarantować łaski). Może taka ampułką za sprawą handlarzy relikwiami,
którzy w średniowieczu stanowili dość znaczącą korporację, trafiła do Raciborza.
Za sprawę tychże hochsztaplerów cudownie mnożono szczątki świętych.
Relikwii tego samego świętego było nieraz tak wiele, że poskładano by kilka
jego ciał. Znane są na przykład dwie czaszki ścudownie mnożono szczącudownie
Nie musiało też nastręczać
trudności sprowadzenie relikwii św. Stanisława ze Szczepanowa, biskupa
męczennika. Dominikanie jak tylko mogli sławili cuda, do których miało
dojść za jego sprawą. Jego relikwie otaczano ogromnym kultem i to na długo
przed kanonizacją. Świętego Stanisława czcili też raciborscy władcy: Mieszko
Otyły, Władysław i Przemysł. Obok św. Jakuba był jednym z patronów raciborskiego
kościoła dominikańskiego.
Pod rokiem 1295 Jan Długosz
pisze w swoich Rocznikach o pobożności księcia Przemysła: Co roku dla uczczenia
go [św. Stanisława] w dniu jego urodzin niósł zwykle z zamku raciborskiego
do klasztoru dominikanów świecę tak wielką, że przekraczało to jego siły.
(...) Kiedy leżał [Przemysł] złożony ostatnią niemocą - pisze Długosz -
ukazał mu się św. Stanisław i pocieszywszy życzliwie napominał, by się
przygotował do obchodu jego święta. Na jego odpowiedź: - w jaki sposób
będę to mógł uczynić skoro jestem słaby i ciężką chorobą przyciśniony?
Święty Boży dodał: - Ja ci - powiada - pomogę i dodam sił. Książę
Przemysł przyrzeka, że to uczyni i umiera bezpotomnie w wigilię św. Stanisława.
Pochowano go w dniu jego święta, chociaż dwaj jego rodzeni bracia: książę
bytomski Kazimierz i książę cieszyński Mieszko oraz panowie raciborscy byli
temu zdecydowanie przeciwni i chcieli dłużej przechować jego ciało, aby urządzić
pogrzeb w innym dniu. Ponieważ jedna książęta i panowie zmienili zdanie,
zostaje pochowany w klasztorze dominikanów w Raciborzu, by obchodzić w przyszłości
uroczystość św. Stanisł. Książę Przemysł przyrzeka, ż. Książę
Przemys.
Czy można więc wątpić,
że Przemysł zrobił wszystko, by mieć na zamku relikwie świętego? Możliwe
też, że zamkowe święte szczątki bądź inny obiekt kultu były znacznie starsze,
związane jeszcze z kaplicą romańską a więc przywiezione do Raciborza pod
koniec XII lub na początku XIII w. Mógł to być fragment Drzewa Krzyża,
który jako relikwia jest dość często spotykany do dziś, pomijając, oczywiście,
sprawę autentyczności. W skarbcu kościoła farnego przechowywany jest np.
renesansowy pacyfikał z zaszklonymi kawałkami - jak głosi tradycja - właśnie
z Drzewa Krzyża.
Autentyczność zamkowych
relikwii, niezależnie od kogo lub z czego pochodziły, mogła budzić wątpliwości.
Stąd też zapewne nie zachowały się o nich żadne przekazy. Nie wiadomo też,
co się z nimi stało. Przepadły prawdopodobnie w trakcie pożaru kaplicy
w 1519 r., w czasie którego zawaliła się cała ściana południowa lub w czasie
reformacji. W 1538 r. król Henryk VIII kazał zniszczyć grób i relikwie
św. Tomasza Becketa. Nie inaczej postąpiłby zapewne Jerzy Pobożny Hohenzollern,
pan na raciborskim zamku w czasie, gdy na Raciborszczyźnie szerzyła się
reformacja. Pobożny był jednym z czołowych niemieckich protestantów. Mimo
to zadziwiające jest, że informacja o relikwiach pojawia się z powrotem
w XIX w. u Augustyna Weltzla.
Na zamku w Ostrogu przechowywano
ponoć chustę z wypalonym otworem w kształcie dłoni. Była to pamiątka po
pewnej kobiecie z Rudnika, która w dzień zaduszny stała się mimowolnie
uczestniczką mszy duchów w kościele w Rudniku. Tę barwną legendę wspomina
w swoim zbiorku Hyckel. Razu pewnego, a było to w dzień zaduszny, jedna
kobieta z Rudnika poszła na poranną mszę. Nie wiedziała jednak dokładnie,
która godzina (a było już dawno po północy) gdyż jej zegar stanął, a o
tej porze roku jest długo ciemno. Myślała więc, że już czas, by pójść do
kościoła. Kiedy weszła do kościoła, ławki były już prawie zapełnione, a
msza już się rozpoczęła. Znalazła jednak jeszcze jedno wolne miejsce i
szybko usiadła. Nagle ogarnęła ją trwoga. Zauważyła, że ksiądz przy ołtarzu
poruszał się bezdźwięcznie, a ludzie dziwnie się jej przyglądali. Spostrzegła
też, że byli to ludzie, którzy już dawno umarli. Spośród tłumu zobaczyła
swoją dawno zmarłą przyjaciółkę, która siedziała teraz obok niej. Ona to
nachylając się szepnęła jej cicho do ucha: Czego tu chcesz? To jest nasza
msza. Wyjdź zaraz jak tylko zadzwonią na podniesienie, gdyż może cię spotkać
coś złego. Ledwo wypowiedziała te słowa a już zadzwoniono. Kobieta podniosła
się i szybko wyszła. Spostrzegła też, że za nią podążają złe duchy. Biegła
szybko i na szczęście zobaczyła jakąś otwartą bramę, za którą się schowała.
Pierwszy z duchów zdołał jej tylko ściągnąć chustę z głowy. W skutku przeżytego
strachu kobieta wnet zmarła, a chustka z wypalonym otworem w kształcie
dłoni, tj. miejscem po dotknięciu ducha, było jeszcze długo przechowywane
w zamku na Ostrogu.
Grzegorz Wawoczny