Stanisław Żółkiewski

                                                                                
                                                                                                                  Lubicz - herb Żółkiewskich


Nie był mężem ze spiżu ani wybitnym politykiem, w wielu sytuacjach pobłądził, nie sprostał, wykazał beztroskę, samowolę. Ale przeszedł do historii jako heros, a jej kaprys sprawił, że wszystko co złe zostało mu zapomniane lub nawet podniesione do rangi zasługi.

Potomni znają go głównie jako zwycięzcę spod Kłuszyna, hetmana i polityka, który polskie sztandary zatknął na murach Kremla. Też jako tragicznego wodza wyprawy cesarskiej, który własnym ciałem zagrodził wrogom drogę w głąb Polski. Jako uosobienie patriotyzmu, talentu dowódczego, rozsądku. Człowieka, którego światłe rady nie znalazły posłuchu u krótkowzrocznego władcy, w następstwie czego doszło między innymi do upadku wiekopomnych planów zbliżenia z Moskwą.  Mniej liczni rozważają kwestię udziału Żółkiewskiego w pojmaniu, a następnie straceniu, słynnego banity Samuela Zborowskiego. Zresztą traktują całą sprawę jak punkt wyjścia do rozważań o charakterze narodu, przyczynach upadku i szansach odzyskania niepodległości. Tak jak Żeromski, który w „Dumie o hetmanie” pisał o sprzeczności między anarchicznym duchem społeczeństwa (jego uosobieniem miał być Zborowski) i warunkującym rozwój przecież obcym polskości duchem praw. O trwającym po dobę Cecory poczuciu winy Stanisława Żółkiewskiego – „Słania się Hetman, nogi strasznego Widma objął, szlochając, do butów we krwi staplanych się czołga, usty przywiera”. Dodać trzeba, że wydany w roku 1908 utwór zyskał tyleż słów pochwały za formę co wzbudził zastrzeżeń z racji zawartych w nim sądów o Żółkiewskim oraz o przeszłości i przyszłości Polski. Niekiedy podnoszona jest kwestia odpowiedzialności Żółkiewskiego za klęskę cecorską. 

  W wieku XVII wśród współczesnych opinie były mniej hetmanowi przychylne. Jan Karol Chodkiewicz pisał, że ma ręce splamione krwią bratnią, Samuela Zborowskiego.

  Zawarcie przez Stanisława Żółkiewskiego układu rozejmowego z Turcją (Busza, 1617 rok), a zwłaszcza cofnięcie się przed ryzykiem boju rok później (Orynin, 1618 rok), spowodowało powszechny sprzeciw szlachty koronnej, szczególnie ruskiej.

  W roku 1620 obwiniano Żółkiewskiego o sprowokowanie wojny z Turcją. „Czego się przodkowie nasi strzegli – pisał w pamiętniku wojewoda sandomierski Zbigniew Ossoliński – tego się nam albo  raczej hetmanowi Żółkiewskiemu skosztować chciało”. Owszem, „zebrawszy się bezładnie, nie wysłuchawszy zdania innych, porwał się w drogę nieszczęśliwej wojny swej, a zatem i naszej”. 

  Przyszły kanclerz koronny i hetman wielki urodził się około roku 1547 we wsi Turynka w województwie ruskim, w rodzinie wchodzącej w okres rozkwitu. Po latach ojciec, także Stanisław, zostanie kasztelanem halickim (1580), wojewodą bełskim (1581) a u schyłku życia wojewodą ruskim. Chłopiec uczył się we Lwowie. Został dworzaninem Jana Zamoyskiego, z którym związany był już Stanisław Żółkiewski senior. Towarzyszył Zamoyskiemu, gdy ten włączony przez sejm w skład poselstwa, które miało zaprosić na tron Henryka Walezego, wyruszył do Francji. Po wstąpieniu na tron Stefana Batorego walczył przeciwko zbuntowanym Gdańszczanom, wyróżnił się w bitwie pod Lubieszowem (1577). Wziął udział w kampaniach inflanckich (1579-1582). Był sekretarzem królewskim i – jak sam pisał – należał do najbardziej zaufanych ludzi króla.

  Po podwójnej elekcji w roku 1587 opowiedział się po stronie Zygmunta Wazy. Walczył pod Byczyną (1588), został ranny. Nadal blisko związany z Janem Zamoyskim – dzięki jego protekcji otrzymał buławę polną koronną (1588) a następnie kasztelanię lwowską (1590).

  Życie spędzał w służbie kraju. Walczył przeciwko wszystkim nieprzyjaciołom Rzeczypospolitej: hospodarowi wołoskiemu Michałowi Walecznemu, Tatarom, Turkom, Szwedom, wreszcie – Moskwie.

  W działalności politycznej szedł za Zamoyskim, w wojskowej, gdy byli razem, raczej on nadawał planom kanclerza kształt ostateczny.

  Po śmierci Jana Zamoyskiego (1605 rok) zrezygnował z tradycyjnej dla stronnictwa kanclerskiego opozycyjności wobec Zygmunta III. W dobie rokoszu Zebrzydowskiego stanął w szeregach regalistów, co – to zrozumiałe – wywołało kąśliwe uwagi porzuconych: I hetman polny przedtem coś lepszego radził? – Zdradził. Wżdyć się przeciw królowi z szlachtą opowiedział? Przedał.

  W bitwie pod Guzowem 5 lipca 1607 roku był obok Chodkiewicza i Potockiego wodzem wojsk króla i sejmu. W następnych latach uczestniczył w wojnie z Moskwą i opisał to w jednym z najpiękniejszych w literaturze polskiej pamiętników: „Początek i progres wojny moskiewskiej”, zresztą aż do roku 1833 pozostającym w rękopisie.

  Ów pamiętnik dał Żółkiewskiemu trwałe miejsce w dziejach literatury. Dwa inne przedsięwzięcia związane z wojną: bitwa pod Kłuszynem oraz zawarty pod Moskwą traktat, zapisały jego imię w dziejach militarnych i politycznych. Należy przecież podkreślić, że Stanisław Żółkiewski mianowany w roku 1608 wojewodą kijowskim, był przeciwnikiem zarówno udzielenia poparcia Dymitrowi, przybyszowi z Moskwy, który podawał się za syna Iwana Groźnego i chciał walczyć o utracony tron przodków, jak i bezpośredniego mieszania się Rzeczypospolitej w krąg spraw moskiewskich.

  Gdy decyzja o podjęciu wojny jednak zapadła, proponował w miejsce planowanego oblężenia Smoleńska, marsz w kierunku stolicy. Miał rację o tyle, że położona nad Dnieprem twierdza była zdolna do wytrzymania długotrwałego oblężenia. Mylił się, gdyby bowiem została zdobyta, stanowiłaby istotne zabezpieczenie pogranicza polsko-litewskiego. Potwierdzą to wydarzenia lat 1632-1634 a po części i 1654 roku. Plan Żółkiewskiego gwarantował zaś doraźne sukcesy, ale ostateczny efekt działań uzależniał od rozstrzygnięć politycznych. Ostatecznie hetman ustąpił choć zadecydowała nie tyle siła argumentów ile powaga Zygmunta III. 30 września 1609 roku pojawił się pod Smoleńskiem, ale przynajmniej początkowo z niewielkim pożytkiem, bowiem król jego rad słuchać nie chciał. 

  Położenie oblegających nie było dobre. Bez oczekiwanego wrażenia pozostał uniwersał królewski z 19 września 1609 roku, adresowany do mieszkańców Ziemi Smoleńskiej. Zygmunt III ogłaszał, że przybywa dla przywrócenia spokoju! Gwarantował – co zasługuje na szczególne podkreślenie – nienaruszalność praw wiary prawosławnej: „Wiarę ruską nienaruszenie zadzierżeć chcemy”. Wzywał też, aby „wszyscy Smolanie z chlebem i solą przeciw nam wyszli, i pod naszą ręką królewską być chcieli”.

  Nie przynosiły efektu działania oblężnicze. Nie zmieniło postawy obrońców przybycie do obozu królewskiego poselstwa, które reprezentowało stronnictwo wrogie carowi Wasylemu Szujskiemu oraz zawarty przez nie 24 lutego 1610 roku układ. Najważniejsze z jego postanowień głosiło oddanie korony carskiej królewiczowi Władysławowi (1595-1648), który jednak miał wyruszyć do stolicy dopiero po przywróceniu w kraju spokoju. Ponadto gwarantowano nienaruszalność stosunków wyznaniowych. Zapowiadano utworzenie wspólnej straży przeciw Tatarom, zresztą wspólne występowanie przeciw wszystkim nieprzyjaciołom. Milczano – zasługuje to na szczególne podkreślenie – o przyszłym kształcie granic.

  Wreszcie, późną wiosną 1610 roku wśród znużonego zimowaniem w polu wojska królewskiego krążyć poczęły wieści o nadciąganiu odsieczy, którą tworzyć miały nie tylko pułki moskiewskie lecz także nadesłane przez władcę Szwecji Karola IX, wyborowe regimenty zaciężne. W istocie dowodzący odsieczą Dymitr Szujski prowadził 30 tysięcy własnych żołnierzy i 5 tysięcy szwedzkich najemników. Stanisław Żółkiewski, którego wysłano naprzeciw, otrzymał 7 tysięcy żołnierzy. Do starcia doszło 7 lipca 1610 roku pod Kłuszynem i Żółkiewski zwyciężył! Jak świadczą późniejsze losy hetmana, było to jego największe zwycięstwo i zarazem jedno z największych w dziejach Polski. 

  Po zakończonym boju Stanisław Żółkiewski podszedł pod uprzednio już obleganą twierdzę Carewo Zajmiszcze, która teraz na wieść o klęsce odsieczy skapitulowała. „Poddaństwo i wiarę królewiczowi Władysławowi przysięgli”. Następnie skierował wojsko w stronę stolicy, gdzie tymczasem obalono cara Wasyla (od śmierci Borysa Godunowa w roku 1605, trzeciego z kolei, który tron, a zwykle i życie tracił) i dotarł tam 3 sierpnia 1610 roku.

  Kryzys państwa moskiewskiego, którego korzeni szukać należy w szaleńczych rządach Iwana Groźnego, sięgnął dna.

  Pustoszone przez oddziały skupiające się wokół kolejnych pretendentów do tronu, kolejnych… „cudownie uratowanych” rzekomych synów Groźnego, przez wychodzące z Polski chorągwie, które tworzyli ludzie najróżniejszego autoramentu (jak żywa jest w społeczeństwie rosyjskim pamięć dokonanych przez nie zniszczeń, świadczy wypowiedź profesora Lwa Gumilowa, opublikowana na łamach „Polityki” w kwietniu roku 1987), nękane przez nieprzyjaciół zewnętrznych: Rzeczpospolita, Szwecja i Tatarzy; potrzebowało wskazania drogi wyjścia z kryzysu. Celu, który zespoliłby potężne, po części uśpione siły narodu. Dominowały dwie koncepcje. Walki pod hasłem obrony wiary prawosławnej, praw i zwyczajów narodu ruskiego albo zbliżenia z Rzeczpospolitą lub Szwecją. Widomym przejawem tego ostatniego było ofiarowanie tronu królewiczowi polskiemu Władysławowi oraz księciu szwedzkiemu Karolowi Filipowi.

  Uosobieniem koncepcji walki stał się wojewoda riazański Prokop Lepunow a później mieszczanin nowogrodzki Kuźma Minin i kniaź Dymitr Pożarski. Zaś do porozumienia się z najeźdźcami skłaniali się związani ze stolicą członkowie najwyższych, a zatem sprawujących najważniejsze urzędy w państwie, rodów bojarskich. Oni też podjęli z Żółkiewskim rozmowy i oni uwieńczyli je zawartym 27 sierpnia 1610 roku traktatem.

  Należy podkreślić, że hetman działał nie mając pełnomocnictw wbrew woli władcy, co jednak w pewnych okolicznościach może być usprawiedliwione, a przede wszystkim wbrew realnej wymowie faktów; pomijając wcześniejsze zdecydowane odrzucenie polskich propozycji unii, nastroje społeczne (wymownym ich świadectwem była prośba paktujących o wprowadzenie polskiej załogi na Kreml i możność opanowania sytuacji przez liczącego podówczas 15 lat królewicza Władysława).

  W sferze faktów a nie idealizowanych życzeń, dawał nie tylko jaskrawy przykład bezkarnej samowoli powodującej dla Rzeczypospolitej niekorzystne następstwa. W zamian za miraż carskiej korony i zawartą w tekście układu obietnicę zapomnienia o przeszłości i teraźniejszości, godził się na rezygnację z tego co zyskać się spodziewano (Smoleńsk!?). Przede wszystkim zaś stawiał króla a zatem Rzeczpospolitą w trudnej, zawsze – bez względu na podjęte decyzje – niekorzystne. W sumie był to krok wstecz w stosunku do porozumienia lutowego. W rezultacie poselstwo moskiewskie, które przybyło pod Smoleńsk dla zyskania potwierdzenia królewskiego, punktów już omówionych i przedyskutowania spornych zostało przyjęte życzliwie, lecz układ Zygmunt III Waza odrzucił. Zezwolił na pertraktacje z przybyłymi ale i te zakończyły się niepowodzeniem. Co gorsza, w sposób, który władcy i poddanym nie przynosił zaszczytu. Mianowicie Zygmunt Waza uznał, iż posłowie starają się nie tyle o rozstrzygnięcie spraw spornych ile o podsycanie oporu i o ograniczenie obszaru zajmowanego przez wojska królewskie, a zatem, nakazał posłów uwięzić i odesłać do Polski. Wolność odzyskali dopiero po ośmiu latach, po zawarciu przez oba państwa układu dywilińskiego. 

  Stanisław Żółkiewski na polecenie króla Zygmunta ruszył bronić kraju przed Tatarami. Gdy został ponownie wezwany do rozplątywania spraw moskiewskich, uznał, że jego wiarygodność została przekreślona, wartość słowa złamana i przybycia odmówił. „Pan hetman wymówił się złym zdrowiem”. Łaski królewskiej przecież nie stracił, bowiem w roku 1613 został mianowany hetmanem wielkim.

  Następne kilka lat upłynęło hetmanowi Żółkiewskiemu na staraniach o zabezpieczenie kraju przed łupiestwami konfederatów, to jest żołnierzy, którzy wrócili z Moskwy i domagali się wypłaty po części należnych, po części wydumanych kwot żołdu. Bez powodzenia starał się strzec granic przed najazdami czambułów. Brał udział w pracach sejmu. To były prace ważne, bo przecież mieszczące się w ramach obowiązków hetmana i senatora. Znaczące dla opinii o Stanisławie Żółkiewskim, brzemienne dla jego losów, okazały się dwa wydarzenia: zawarty w roku 1617 układ pod Buszą i bierność jaką wykazał rok później pod Oryninem. W obu wypadkach hetman cofnął się przed konfrontacją z dowodzonymi przez Iskender-paszę oddziałami tureckotatarskimi. W zawartym pod Buszą układzie zgodził się na rezygnację Rzeczypospolitej z oddziaływania na bieg wydarzeń w Mołdawii, Wołoszczyźnie i Siedmiogrodzie. Pod Oryninem zezwolił na bezkarne wybranie jasyru, chociaż obecny w orynińskim obozie kasztelan sandomierski Stanisław Tarnowski stwierdzał, że „Król Jegomość Pan nasz za wszystek czas panowania swego takiego wojska wielkiego z takimi ludźmi, z takim pocztem, z taką armatą nie miał”. Komentujący te wydarzenia Zbigniew Ossoliński zapisał w pamiętniku, że „Tatarowie… gdy naszych do bitwy wywieść nie mogli, poszli w Koronę. Nasi zaś obrońcy tak srodze obelżeni zwiesiwszy nosy, z hetmanem swoim na miejscu obozowym siedzieli kilka dni nie mogąc przyjść do siebie od wielkiego żalu i wstydu”. Samuel Maskiewicz odnotował, że Tatarzy pędzili jasyr w pobliżu zebranego wojska, a „nasi nie jako rycerscy ludzie ale baby albo raczej kurwy z obozu, żaden nie śmiał wystąpić do nich”. Owszem, żałował, że nie znalazł się nikt kto podniósłby szablę na wodza, sprawcę zła.

   Hetman w odniesieniu do decyzji zapadłych pod Buszą mówił, że wypełniał polecenie króla, zaś bierność jaką wykazał pod Oryninem tłumaczył wyborem mniejszego zła, iż wolał „część odżałować niż wszystko na niebezpieczeństwo podawać”. Monarcha wsparł go, mianując w 1617 roku kanclerzem. Nie uspokoiło to przecież ani przeciwników Stanisława Żółkiewskiego ani nie złagodziło wrażenia jakie na nim wywarły szarpiące jego dobrą sławę oskarżenia.

 Głoszono, że hetman przyniósł wstyd imieniu Rzeczypospolitej. Jak pisał, oddając atmosferę potępienia i niechęci do Żółkiewskiego, biskup kamieniecki Paweł Piasecki, właśnie od czasu spotkania wojska pod Oryninem, „pogaństwo poczęło mieć w pogardzie oręż polski”. 

  W rezultacie Żółkiewski najpierw złożył buławę (1619), a gdy król rezygnacji nie przyjął, począł, jak się zdaje, myśleć o wykazaniu, że nie strach przed śmiercią lecz troska o dobro Rzeczypospolitej kierowały i nadal kierują jego poczynaniami. Efektem zatracenia, niezbędnej u wodza i polityka zimnej krwi, a zatem trzeźwości ocen, będzie podjęcie u schyłku lata roku 1620 wyprawy w głąb posiadłości tureckich. Sędziwy hetman głosił, że chce – choćby swym ciałem osłonić granice Ojczyzny. W istocie ani ogłoszona w Stambule wojna przeciwko Polsce nie wróżyła szybkiego najazdu ani wyprawa taka, jak ją zorganizował Żółkiewski, nie mogła zaważyć na postawie Wysokiej Porty. Przypuszcza się, że może zamierzał – mimo napiętej sytuacji i własnych zobowiązań – wmieszać się w krąg spraw mołdawskich, umocnić na tronie przychylnego Polsce hospodara Kaspra Gratianiego i postawić Stambuł wobec faktów dokonanych. Skoro tak, to jeżeli w roku 1618 zgrzeszył nadmiarem wyobraźni, to teraz jej brakiem. Swym posunięciem przekształcił bowiem wojnę proklamowaną w wojnę rzeczywistą. W każdym wypadku, Rzeczpospolita dopiero rok później stanęła w obliczu konfrontacji z całą potęgą turecką, co pozwala na wysunięcie dramatycznego przypuszczenia, że wyprawa Osmana I była następstwem Cecory! Wreszcie nie ulega wątpliwości, że wyprawa bez względu na cele, które przyświecały Żółkiewskiemu, była źle dowodzona. Brakowało  rzeczowej oceny sił własnych i potencjalnych sprzymierzeńców oraz oceny sił nieprzyjaciela. Nie rozumiano znaczenia jakie w początkowym okresie działań miał czas. Nie było wodza na miarę potrzeb, bowiem Żółkiewski był już tylko cieniem zwycięzcy spod Kłuszyna. W przededniu bitwy pisał do żony: „A chociażbym i poległ, toż ja stary i na usługi Rzeczypospolitej już nie zdatny”. Późniejsze wydarzenia nadały jego słowom tragiczny a niezamierzony wydźwięk. Doznana klęska stanowiła bowiem nie tyle wynik działań zwycięzców ile bezhołowia, za co przynajmniej w części wina spadła na wodza. 

  Bez względu na stawiane sobie cele, podjęta przez Stanisława Żółkiewskiego wyprawa zaowocowała utratą wojska, straszliwym najazdem Tatarów na południowo-wschodnie tereny Polski, zapowiedzią ataku całej potęgi tureckiej. Bliskość owego ataku i potrzeba skupienia wysiłku narodu na przygotowaniu odporu, później heroizm obrony chocimskiej spowodowały, że bezprzykładna klęska cecorska i jej przyczyny zeszła na plan dalszy. Raczej milczano niż ganiono. Raczej wyrażano żal niż gniew.

  Także ci, którzy ocaleli, którzy wolność zawdzięczali ucieczce woleli do dramatycznych chwil nie wracać. Fakt, że byli wśród nich ludzie tak znani z odwagi jak Chmielnicki Stefan, człowiek, który z czasem zasłynie jako nieustraszony pogromca Tatarów, nakazuje zresztą raczej zastanowić się nad psychozą tłumu, oddziaływaniem okoliczności na postawę jednostki, niż spieszyć ze słowami potępienia.

  W rezultacie wszystko to przyczyni się jednak do

wstecz

 

kształtowania się legendy Żółkiewskiego. Zapomniano mu Buszę i Orynin, nie rozważano co zrobić mógł i powinien a co robił w czasie wyprawy cecorskiej. Z czasem pamiętano na ogół już tylko to, że zwyciężał późniejszego zaborcę. Ba, w połowie XVII wieku anonimowy autor piętnował Janusza Radziwiłła, że ten przestrzega przed wojną z Moskwą nim zostanie rozwiązany problem kozacki i wskazywał mu jako wzór, poczynania Żółkiewskiego. „Aza liczył Moskwę na Kłuszynie Żółkiewski, kiedy 80 tysięcy Moskwy a 10 tysięcy spiśnika szwedzkiego zniósł…”

  W wieku XIX eksponowano gotowość Żółkiewskiego do oddania życia dla Ojczyzny i wspierano ją przykładem – podnoszonej niemal do rangi Termopil – klęski cecorskiej.

  Wspominali hetmana jako wzorzec dla potomnych, Józef Ignacy Kraszewski („Banita”, „Bajbuza”) i Kazimierz Gliński („Cecora”). W XX wieku nadano duży rozgłos uroczystościom przeniesienia popiołów Żółkiewskiego do sarkofagu w podziemiach kolegiaty w Żółkwi, (1908). Wśród autorów, którzy uczcili to okolicznościowymi utworami znaleźli się; Maria Konopnicka i Stefan Żeromski. Ten ostatni, budzącą mieszane uczucia, wspomnianą już „Dumą o hetmanie” a ponad pół wieku później poświęci pamięci Żółkiewskiego i Cecory swój „Rapsod o głowie hetmana” Wacław Korabiewicz.

  Stanisław Żółkiewski nie był bohaterem ze spiżu. Mężem na wzór idealizowanych bohaterów starożytnego Rzymu. Nie był wybitnym politykiem. Świadczą o tym jego decyzje z lat 1610 i 1620. Należał do kręgu utalentowanych wodzów choć i w tej mierze miał co najmniej równych sobie, jak: Krzysztof Radziwiłł Piorun, Jan Karol Chodkiewicz a później Stanisław Koniecpolski, Janusz Radziwiłł, Jan Sobieski. Przede wszystkim był jednym z ludzi, którzy za naturalny obowiązek uważali służbę Ojczyźnie aż po ofiarę życia. Nieszczęściem, kiedy ją złożył nie tylko nie zabezpieczył przez to ojczystych granic – jak marzył – lecz ściągnął na nie największe niebezpieczeństwo. Życzliwy dla niego los, zwykły w Polsce kult bohaterów jeśli polegli a lekceważenie żyjących, sprawił, iż to w czym pobłądził zostało mu przez potomnych zapomniane bądź podniesione do rangi zasługi. Oddając należną cześć jego zasługom pozostaje nam stwierdzić, że stał się i jest nadal uosobieniem wyższości intencji nad… skutkami. 



Stanisław Żółkiewski 

free html5 templates