Mikołaj Zebrzydowski

                                                                                                   
                                                                                                                   Herb Zebrzydowskich - Radwan 


 W roku 1585 został starostą krakowskim. Sukces zawdzięczał protekcji Jana Zamoyskiego. Będąc stronnikiem kanclerza, nie był stronnikiem bezwolnym. Różnił się z nim w słowie i czynie.

  Żył niemal 70 lat, ale wydarzenia, dzięki którym jego nazwisko powtarzają wszystkie podręczniki dziejów Polski, rozegrały się w czasie dwóch może trzech. I wówczas, i po wiekach wzbudzał najbardziej sprzeczne opinie. Wśród współczesnych uznawano go za Zbawcę Ojczyzny i obrońcę najbardziej żywotnych jej praw, choć także, utożsamiając Ojczyznę z Matką, nazywano Matkobójcą. Wśród potomnych, w wieku XIX, kiedy spór został wznowiony, część badaczy uznała jego przedsięwzięcie, rokosz Zebrzydowskiego, za ostatnią możliwość zawrócenia Rzeczypospolitej z drogi, która wiodła do zguby. Pozostali dowodzili, że stało się przeszkodą w dziele jej ratowania. W wieku XX, Jarema Maciszewski, autor wydanej w roku 1960 monografii „Wojna domowa w Polsce (1606-1609)”, rozdzielił racje Zebrzydowskiego i szlachty, której przewodził. W 1967 Paweł Jasienica, autor „Rzeczypospolitej Obojga Narodów”, wyraził wątpliwość, czy ówczesne działanie szlacheckie zasługuje na miano „próby naprawy Rzeczypospolitej”. A w 1979, w „Zarysie dziejów Polski”, zawarto sąd, że „rokosz uczynił na długo nieaktualną wszelką próbę wzmocnienia władzy monarszej w Polsce”. Niezależnie, pojawiły się i słychać nadal głosy, które negują, by ruch szlachecki poważniej oddziałał na bieg dziejów.   

  Mikołaj Zebrzydowski wywodził się z rodu, który na arenie politycznej Polski pojawił się dość późno, bo w pierwszej połowie XVI wieku. Szerzej znany był Jan Zebrzydowski, rotmistrz królewski, a jak przypuszcza część badaczy, także kasztelan oświęcimski, który zmarł po roku 1538. Jego syn, Florian, a ojciec Mikołaja, został kasztelanem oświęcimskim, kasztelanem lubelskim, hetmanem nadwornym, który w dziejach wojskowości polskiej dobrze zapisał się jako autor tzw. Poruczenia wojennego… (1559) oraz wydanymi przez siebie artykułami wojskowymi (1561). Żoną Floriana była wywodząca się z mało znanego rodu Zofia Dzikówna z Pierśni. Mikołaj był ich jedynym synem, a przynajmniej jedynym, który osiągnął wiek męski.

  Chłopiec urodził się w roku 1553. Wiadomo, że uczył się w kolegium jezuickim w Braniewie, które rozpoczęło działalność w 1565, miałby więc w chwili przybycia co najmniej 12 lat. Nie wiadomo jednak, kiedy to nastąpiło i jak długo Mikołaj Zebrzydowski w Braniewie przebywał. Następnie, dla osiągnięcia miejsca na górze, wybrał drogę wojskową. Wziął udział w działaniach wojennych Stefana Batorego, które miały zmusić do posłuszeństwa dumny Gdańsk. W istocie prowadzone przez kasztelana  gnieźnieńskiego Jana Zborowskiego oddziały koronne odniosły wspaniałe zwycięstwo pod Lubieszowem (17 IV 1577). Całe przedsięwzięcie przyniosło jednak istotny uszczerbek interesom Polski. Wina za to nie obciąża przecież rozpoczynającego samodzielne życie kasztelanica, lecz króla i zyskującego na znaczeniu doradcę królewskiego, Jana Zamoyskiego. W latach 1579-1582 Zebrzydowski był rotmistrzem chorągwi husarskiej, która zaliczana była do jazdy nadwornej króla (początkowo 100, później 150 ludzi). Walczył pod Połockiem, Wielkimi Łukami, Pskowem, ale poważniejszej roli ni w boju, ni w radzie nie odgrywał. Sukces, kiedy go osiągnął, zawdzięczał protekcji Jana Zamoyskiego, który postępując po szczeblach godności, tworzył wokół siebie potężne stronnictwo. W roku 1585 Mikołaj Zebrzydowski został starostą krakowskim. Po śmierci Stefana Batorego opowiedział się wraz z Zamoyskim za wyborem na tron królewicza szwedzkiego Zygmunta Wazy. Już w czasie sejmu koronacyjnego (10 XII 1587 – 30 I 1588) mówiono, że wyłożył 140 tysięcy zł na zaciąg oddziałów, które broniły Krakowa przed arcyksięciem Maksymilianem i jego stronnikami. Zasługuje to na szczególne podkreślenie, dowodzi bowiem, iż już wówczas był w stanie wyłożyć tak ogromną sumę. W roku 1588 otrzymał godność wojewody lubelskiego oraz pełniony niegdyś przez ojca urząd hetmana nadwornego. Pomocnikiem w sprawach wojskowych Zamoyskiego, który łączył w swych rękach urząd kanclerza i hetmana wielkiego, będzie jednak nie Zebrzydowski, lecz Stanisław Żółkiewski, od roku 1588 hetman polny. Zyskanie buławy dla Zebrzydowskiego miało jedynie zapobiec, aby król nie nadał jej któremuś z przeciwników Zamoyskiego, a choćby spoza grona kancelarianów, to jest ludzi zaliczanych do frakcji kanclerza.   

  W roku 1595 Zebrzydowski wziął udział w grożącej Rzeczypospolitej wojną z Turcją wyprawie Jana Zamoyskiego do Mołdawii. Po powrocie, w 1596, otrzymał nominację na marszałkostwo wielkie koronne, o tyle ważną, iż marszałek między innymi strzegł spokoju i godności monarszej. Mikołaj Zebrzydowski dzierżył laskę marszałka jednak tylko do roku 1601, kiedy został wojewodą krakowskim. Cztery lata później, 3 czerwca 1605 roku zmarł Jan Zamoyski. Człowiek, który jak żaden inny zaważył na losach Polski. Zamoyski, jak się wydaje, nigdy nie wybaczył Zygmuntowi Wazie, że go wyprzedził, że on, a nie Zamoyski, został wybrany królem, wreszcie, iż będąc królem wybranym i koronowanym, złamał jego wszechwładzę. Stając przeciw władcy twarzą w twarz obrażał go, łamał autorytet nie tylko Zygmunta, lecz władzy królewskiej, ale tłum szlachecki czynił go tłem konfliktu, narzędziem, nigdy zaś jego bezpośrednim uczestnikiem.

  Mikołaj Zebrzydowski będąc stronnikiem kanclerza, nie był stronnikiem bezwolnym. Różnił się z nim w słowie i czynie co do celów oraz form działania. Wbrew Zamoyskiemu popierał Dymitra Samozwańca. W roku 1604 wysłał syna na służbę Habsburgom. Chciał i umiał rozmawiać z Zygmuntem III i jeszcze w pierwszych miesiącach uważany był za człowieka, którego zdanie wiele u króla znaczy. Odbiciem tego był fakt, że nawet Jan Karol Chodkiewicz zwracał się do niego po protekcję. Istotny rozłam między władcą i poddanym spowodowała nieszczęsna sprawa  małżeństwa królewskiego, zamiar Zygmunta III poślubienia Konstancji, rodzonej siostry zmarłej żony króla, Anny, które to przedsięwzięcie okazało się sprzeczne z podstawowymi zasadami moralnymi wojewody. Być może zresztą, że oczywiste oburzenie było pobudzone przez Jana Zamoyskiego, a nasiliło je panujące w Rzeczypospolitej poczucie zagrożenia. Nie można bowiem lekceważyć faktu, że król na budzące tak silne emocje małżeństwo otrzymał dyspensę papieską, a co ważniejsze, iż podobne związki nie były w Rzeczypospolitej czymś niezwykłym. Rodzonymi siostrami były arcyksiężniczki Elżbieta i Katarzyna, pierwsza i trzecia żona Zygmunta Augusta, a wśród współczesnych, Katarzyna i Elżbieta Ostrogskie, druga i czwarta żona Krzysztofa Radziwiłła Pioruna, wojewody wileńskiego i hetmana wielkiego litewskiego. W każdym razie, niepowodzenie sprzeciwu nie tylko samego wojewody, lecz także większości senatorów, w tym prymasa Jana Tarnowskiego, biskupów, dodajmy, że i kaznodziei królewskiego, Piotra Skargi, zawarcie przez króla inkryminowanego małżeństwa, spowodowało, iż Mikołaj Zebrzydowski stracił wiarę w siłę głosu senatu, sejmu, otoczenia królewskiego i przy najbliższej okazji zwrócił się do szlachty, by, jak się zdaje, z jej pomocą zwiększyć kontrolę narodu nad decyzjami władcy. Okazję stworzyło niepowodzenie obrad sejmu 1605 roku, który rozszedł się nie podejmując uchwał i przedłożenie przez króla propozycji reformy systemu obronnego, skarbowego oraz sposobu obrad sejmowych. W datowanej 19 grudnia 1605 roku instrukcji na sejmiki, które zebrać się miały przed zwołanym do Warszawy na 7 marca 1606 sejmem. Zygmunt III zaproponował utworzenie stałego wojska, niezależnego od uchwał sejmowych skarbu, ograniczenie kręgu spraw omawianych na sejmie do ważnych dla całego państwa polsko-litewskiego i zobowiązania posłów do zakończenia obrad uchwałą. 

  Zebrzydowski, który uprzednio był zwolennikiem naprawy państwa, teraz uznał, że stanowi ona dla niego zagrożenie. 16 lutego 1606 roku, podczas obrad sejmiku szlachty krakowskiej w Proszowicach, oskarżył króla, że nie wypełnia swych obowiązków, a doradców królewskich, iż udzielają mu szkodliwych dla Rzeczypospolitej rad. Wyraził wątpliwości, aby zbliżający się sejm mógł dokonać dzieła naprawy państwa. Za celowe uznał zgromadzenie się szlachty w pobliżu stolicy, by czuwać nad przebiegiem obrad, a w razie ich spodziewanego niepowodzenia, podjąć zbawienne dla kraju decyzje. Zarazem pobudzał wyobraźnię dając do zrozumienia, że wie o spisku, który grozi wolnościom szlacheckim, a zatem Rzeczypospolitej i we właściwym czasie odsłoni jego kulisy.

  Wystąpienie wojewody zyskało głośny aplauz i zaowocowało wezwaniem szlachty Rzeczypospolitej, aby zebrała sie9 kwietnia 1606 roku, to jest na 10 dni przed zakończeniem obrad sejmowych w Stężycy, w odległości około 100 km od Warszawy. Tydzień później, 23 lutego, uchwałę proszowicką podtrzymał sejmik generalny małopolski, który obradował w Nowym Mieście Korczynie. Zarazem wypowiadając się o propozycji królewskiej w sprawie reformy systemu obronnego uznał, że „jest nam niepojęta i zatem straszna”, zaś o propozycji uniemożliwienia bezowocności obrad, iż zagraża zasadzie równości…

  W całym kraju wrażenie wywołane oświadczeniem Zebrzydowskiego, iż Ojczyzna jest w niebezpieczeństwie, choć ani wówczas, ani później nie poparte dowodami, okazało się ogromne. Przesądziło je przecież złamanie autorytetu króla podczas sejmu nazwanego inkwizycyjnym (1592). W rezultacie cała czynna politycznie szlachta wzięła udział w zaostrzającym się sporze, przy czym istotnym środkiem walki okazała się literatura polityczna, ogromna ilość wszelkiego rodzaju pamfletów, panegiryków, dyskursów. Istniejąca różnica zdań spowodowała zaś, że gdy jedni zjeżdżali na zjazdy, aby dowiedzieć się, przed kim i przed czym mają bronić Ojczyzny, drudzy skupili się wokół króla, przekonani, że jej bronią. Nieszczęściem dla siebie i Rzeczypospolitej opozycjoniści ganiąc to co król czynił, nie mówili, co czynić trzeba. To co mieli do powiedzenia, sprowadzało się do negacji reform i zastąpienia ich przez hasło powrotu do przeszłości. Wyjątek czyniono dla sejmu, który, jak głoszono, utracił pod rządami Zygmunta III swą niezawisłość. Stąd, uznając, że wpływ króla i jego stronników na przebieg obrad uniemożliwia powzięcie właściwych uchwał, domagano się, aby analiza stanu Rzeczypospolitej została dokonana podczas zjazdu, w którym mogłaby i powinna uczestniczyć cała szlachta, senat i król. Było to zresztą jednym ze źródeł klęski, nie mogąc bowiem działać wbrew prawu i zwyczajom Rzeczypospolitej rokoszanie byli bezradni wobec postawy Zygmunta III, który przypominał, że jedynym forum dla omawiania spraw narodu jest sejm. Odrzucając zaś prośby o stawienie się w kole rokoszowym zmuszał rokoszan, aby poprzestawali na spisywaniu postulatów, które następnie bez powodzenia przesyłali mu do zatwierdzenia! W rezultacie dzieje rokoszu są właściwie dziejami kolejnych zjazdów, ich obrad, uchwał, poselstw do Zygmunta III, wreszcie rezygnacji i pozostawiania decyzji kolejnemu zwołanemu przez siebie zgromadzeniu. I tak zebrani pod Stężycą zwołali szlachtę pod Lublin na dzień 5 czerwca 1606 roku. Tu wezwano szlachtę do gromadzenia się w dniu 6 sierpnia pod Sandomierzem. Stąd drugie, niekiedy przeciwstawne określenie rokoszu Zebrzydowskiego – rokosz sandomierski. Zarazem Zygmunt III zwołał swych zwolenników pod Wiślicą. Pierwszy z tych zjazdów, sandomierski, rozpoczął obrady 10 sierpnia, wiślicki – 12 sierpnia 1606 roku. Oba wypracowały zestawy postulatów, zwane artykułami sandomierskimi i wiślickimi. Po odrzuceniu pierwszych przez Zygmunta III, rokoszanie wezwali szlachtę na pospolite ruszenie, monarcha zaś postanowił przywrócić spokój siłą. Do spotkania doszło pod Janowcem, i tu, w ostatniej chwili przed rozpoczęciem boju podjęto rozmowy uwieńczone porozumieniem (4- 8 październik 1606). Przywódcy rokoszu, obok Mikołaja Zebrzydowskiego, podczaszy litewski Janusz Radziwiłł, przeprosili króla, obiecali nie zwoływać nowych zjazdów, oddać sporne problemy pod ocenę sejmu. 

  Błędna ocena sytuacji w kraju, a zatem zwłoka w zwołaniu sejmu, spowodowała przecież, iż trwające w społeczeństwie szlacheckim napięcie obrodziło kolejnym zjazdem. Tym razem hasło wyszło z Wielkopolski, gdzie 14 lutego 1607 roku zebrani w Kole wezwali do „kończenia rokoszu” i wyznaczyli miejsce oraz datę spotkania (Jędrzejów, 28 marca 1607).

  Zebrzydowski nie zjawił się na początku obrad. Długo zwlekał, wahał się, tymczasem zebrani pod Jędrzejowem zawieszali obrady, tym łatwiej, że frekwencja była mała, zresztą nie wiedzieli, jak owo kończenie rokoszu ma wyglądać. Przesuwali obóz – pod Wąchock, Sieciechów, Czersk. Podejmowali rozmowy z senatem i izbą poselską, aby przeszkodzić a nawet uniemożliwić pracę sejmu, który 7 maja ozpoczął w Warszawie obrady.  Wreszcie zdecydowano się na krok pozornie stanowczy i 24 czerwca 1607 roku, pod Jeziorną, wypowiedziano Zygmuntowi III posłuszeństwo, o czym go zresztą nie powiadomiono, poprzestając na wysłaniu uniwersałów do poszczególnych grodów. W istocie, była to kolejna próba zyskania na czasie wynikła z niewiedzy, co czynić dalej. Nie decydując się bowiem na zwołanie elekcji, nie podejmując decyzji, kto, gdyby poważnie traktować owo wypowiedzenie posłuszeństwa, ma sprawować rządy w Rzeczypospolitej, zwołano pozostałą w domu szlachtę, aby przybywała do obozu dla dalszych narad! Doszło do kolejnych prób rozmów ze stroną królewską, do kolejnych niepowodzeń, wreszcie do zbrojnego starcia pod Guzowem 5 lipca 1607 roku. Był to kres rokoszu, zresztą nie tyle dzięki zwycięstwu króla, ile uświadomieniu sobie przez szlachtę realności groźby wojny domowej. Marszałek rokoszu Janusz Radziwiłł 11 lipca (dopiero wówczas!) zwołał wprawdzie elekcję pod Warszawą, ale wyznaczona data 5 sierpnia przeszła bez wrażenia. Kolejny zjazd miał zebrać się 26 września, również pod Warszawą. Tym razem przybyło nieco szlachty, ale nie wiadomo, przez kogo zwołanej! Formalnie uniwersał podpisali niejaki Piotr Ostrowski i Jan Wolski, ale Zebrzydowski wątpił, czy podpisy na owym, jak określa, „uniwersaliku”, są prawdziwe. „Jeśliż ci są, którzy się mianują”. Przybył jednak i choć krytykował stronę królewską, to równocześnie powstrzymywał zebranych przed radykalnymi krokami. Owszem, przestrzegał, że zmiana na tronie, a raczej jej próba, wywoła wojnę domową, która może być korzystna jedynie dla wrogów Polski i „postronnym do osiodłania nas drogę posłać”. W rezultacie przyjęto propozycję mediacji, którą wysunął obradujący w Piotrkowie synod biskupów.   

  Być może wystąpienie Mikołaja Zebrzydowskiego na zjeździe warszawskim uznać należy za charakterystyczne dla całej jego działalności rokoszowej. Nie ulega bowiem wątpliwości, że będąc przeciwnikiem pewnych decyzji króla, nie był przeciwnikiem jego samego. W żadnym zaś wypadku nie chciał, aby ruch pomyślany jako środek nacisku, przekształcił się w samodzielną siłę i to siłę niszczącą. Przesądziło to, że aby zachować wpływ na rozpętany przez siebie żywioł, musiał pozostawać w jego kręgu, nawet, jeśli nie akceptował zyskującego na sile nurtu radykalnego. Stąd wspomniane wypowiedzenie posłuszeństwa i nie zwołanie elekcji.

  Rokoszowy okres życia wojewody zakończyła formalnie konwokacja krakowska (24 IV – 9 VI 1608), podczas której Zebrzydowski przeprosił króla i zyskał przebaczenie. Rzeczywiste pogodzenie się z władcą nastąpiło jednak kilka miesięcy wcześniej, jesienią 1607 roku, przy czym przedłożone wojewodzie warunki ugody przewidywały między innymi przeproszenie Zygmunta III, oświadczenie, że nic o zagrażających Rzeczypospolitej spiskach nie wie, wreszcie, co informuje o ówczesnych planach Dworu, wystawienie zbrojnego pocztu na wypadek wojny z Moskwą. W rezultacie wojewoda odzyskał zaufanie Zygmunta Wazy. Nadal brał udział w życiu politycznym kraju. Nie uczestniczył wprawdzie w wyprawie smoleńskiej, jednak w jej toku troszczył się o zabezpieczenie granic przed spodziewanym atakiem księcia siedmiogrodzkiego Gabriela Batorego. W tym celu zaciągnął kilkuset żołnierzy. Dbał o spokój wewnątrz kraju, zatem zwalczał nękające mieszkańców wszelkiego rodzaju zbrojne gromady. Jeśli pojawiał się na sejmach (1613, 1615) występował jako rzecznik polityki królewskiej. Zmarł w roku 1620. Pochowano go w habicie bernardyńskim, to jest zakonu, którego był szczególnym protektorem. Właśnie Bernardynom ufundował kościół klasztor i kaplice tworzące słynną Kalwarię (Kalwarię Zebrzydowską). Twórcą projektu był jednak jezuita, włoski architekt Jan Maria Bernardoni, który zmarł w roku 1605, przed skończeniem prac i wówczas pieczę nad nimi przejął Paweł Baudart z Antwerpii.

  Czasami przypuszcza się, że fundacja miała znaczenie nie tylko religijne. Właśnie z Kalwarii Mikołaj Zebrzydowski wyruszył bowiem pod Stężycę a w antepedium głównego ołtarza niektórzy badacze dopatrują się akcentów programowo antykrólewskich. Zapewne jest to jednak zbieżność przypadkowa, w każdym razie nie była ona współcześnie powszechnie czytelna, skoro pisano z przekąsem, iż Zebrzydowski „Kalwarią mami chłopów, jak rokoszem szlachtę”. Nie zmienia to faktu, że gdy rokosz z całym zacietrzewieniem stron, z bogactwem pism polemicznych, pamfletów i panegiryków, wreszcie z blaskiem dobytej broni staje się kartą z przeszłości, fundacja przekształciła się w część kultury narodowej i owej kultury inspirację. Dość wspomnieć odbywające się tu dwa razy do roku, na Wielkanoc i w sierpniu, przedstawienia pasyjne i z życia NMP. A zatem, sic transit gloria mundi?





how to make your own website