Zamoyski Sobiepan

                                                                                             

                                                                                                                                Jelita herb Zamoyskich


Ironia losu sprawiła, że jego imię przetrwało przecież nie dzięki chwalebnym czynom, jak udzielona wojsku gwarancja, lecz dzięki kobiecie, o której mówiono, że „wziął ją z nędzy i panią uczynił”.

„Pan na Zamościu nie odznaczał się bystrym dowcipem, jeno go miał tyle co na własną potrzebę. O godności i urzędy nie zabiegał, chociaż same szły ku niemu, a gdy przyjaciele strofowali go, iż mu przyrodzonej ambicji brakuje, odpowiadał: – Nieprawda, że mi jej braknie, jeno mam więcej od tych, którzy się kłaniają. Po co mi dworskie progi wycierać? W Zamościu nie tylko ja Jan Zamoyski ale Sobiepan Zamoyski.  Zwano go też powszechnie Sobiepanem, z którego przezwiska wielce był kontent. Zresztą był to człek zacny i lepszy syn Rzeczypospolitej od wielu innych”. 

                            Henryk Sienkiewicz „Potop”

    Jan Zamoyski zwany Sobiepanem, po raz pierwszy pojawił się na kartach „Potopu” zimą 1656 roku. Miał wówczas niespełna 29 lat, który to wiek dzisiaj oznacza człowieka stojącego u progu życia, wówczas znamionował dojrzałość. Henryk Sienkiewicz pisząc o Janie Zamoyskim, iż był to „człek w sile wieku, wielce przystojny, chociaż… nieco cherlawy, gdyż w leciech pierwszej młodości nie dość upały natury hamował” w tym tylko się mylił, że ową podatność na „upały natury” przenosił na lata wczesnej młodości. Zresztą, jest to jedno z częstych przejęzyczeń wielkiego pisarza, który kilka stron dalej będzie przedstawiał planowane przez ordynata porwanie Anusi Borzobohatej- Krasieńskiej i udaremnienie niecnych zamysłów przez Andrzeja Kmicica. Co się zaś tyczy zarzucanego Zamoyskiemu braku ambicji, to istotnie nie ubiegał się o urzędy i majętności. Nie szedł w tym w ślady wielkiego przodka a zarazem imiennika, twórcy potęgi rodu Zamoyskich, kanclerza koronnego hetmana wielkiego, założyciela Zamościa i ordynacji a także ojca Tomasza, który mając 24 lata został wojewodą podolskim, rok później kijowskim, w wieku 34 lat był podkanclerzym koronnym a po dalszych siedmiu latach został kanclerzem. Owszem, gdy Jan Zamoyski-dziad dzierżył jedenaście starostw, Tomasz siedem, Sobiepan miał dwa, z których jedno kałuskie, scedowane chyba przez ojca. Nie oznacza to jednak, by nie uczestniczył w życiu kraju, nie służył ojczyźnie szablą i kiesą, tyle że później nie wyciągał ręki po nagrodę. 

  Dzieciństwo przyszłego Sobiepana upływało według wzoru powielanego w domach magnackich, to jest pod znakiem wytężonej nauki. Podstawowy zasób wiadomości zwykle zdobywano w kraju. Następnie wyruszano w podróż po Europie, aby poznawać i pogłębiać znajomość , konfrontować system rządów w Rzeczypospolitej oraz w państwach zachodnich, nabywać ogłady na dworach panujących. Wiek w którym taką podróż podejmowano podobnie jak i trasa były różne. Krzysztof i Janusz Radziwiłłowie wyjechali mając lat 16. Marek i Jan Sobiescy – odpowiednio 18 i 17 lat. Jan Karol Chodkiewicz i Tomasz Zamoyski, ojciec Jana, wyruszyli jako ludzie 20-letni. Prawda, że z czasem wartość owych peregrynacji malała i jak pisał w drugiej połowie XVII wieku Wacław Potocki: 

Za ostatnie Polacy jeżdżą dzisiaj zorze
Ucząc się grać na lutni albo na gitarze, 
Wypadła im kopija z garści dla obrony 
Ojczystej, wolą zagrać, wolą brzękać w strony. 

 Tak czy inaczej można przyjąć, że edukacja Jana Zamoyskiego, a nawet i jego późniejsze życie nie odbiegałyby od ojcowskich wzorów, gdyby nie tragiczne wydarzenia w rodzinie. Gdy miał lat 11 zmarł Tomasz Zamoyski, gdy 15 – matka Katarzyna Ostrogska Tomaszowa Zamoyska. W tym względzie stanowiło to jak gdyby powtórzenie losów ojcowskich, ponieważ i Tomasz Zamoyski utracił rodziców mając odpowiednio 11 i 16 lat. Już jednak w roku 1639, a zatem, gdy Jan miał 12 lat, opiekunowie, wśród nich, Stanisław Koniecpolski, Albrycht Stanisław Radziwiłł, Jakub Sobieski oraz biskup krakowski Jakub Zadzik poczęli się zastanawiać, czy chłopca nie wysłać za granicę, zapewne do któregoś z kolegiów jezuickich. Zdecydowali przecież, aby jeszcze przez kilka lat przebywał w Ojczyźnie. Jan Zamoyski wyjechał u schyłku 1644 roku czy też w roku 1645. Był we Włoszech i Francji. Wziął udział w uroczystym wjeździe do Paryża posłów Władysława IV: wojewody poznańskiego Krzysztofa Opalińskiego i biskupa warmińskiego Wacława Leszczyńskiego, którzy przybyli w październiku 1645 roku po przyszłą królową, Ludwikę Marię. Jak zauważono, Jan Zamoyski, starostą kałuskim zwany, występował w stroju francuskim. Jak pisała po latach królowa: był przedstawiony u Dworu, tańczył na balu w Palais Royal – zapewne z okazji jej ślubu – i zrobił dobre wrażenie.   

  W istocie, owa podróż Zamoyskiego jeśli czemuś służyła, to miłosnej edukacji młodego magnata. Zresztą, nie zawsze przebiegającej fortunnie. W roku 1654 Bogusław Radziwiłł nawiązując do przeszłości i teraźniejszości, pisał do Sobiepana: „Dałby to Pan Bóg, żebyś mnie Wasza Miłość rektorem w swej uczynił akademii. Czytałbym Waszej Miłości, memu Kochanemu Bratu takie lekcje, żebyś wkrótce w świątobliwego sługę im meditatiomibus fututori (w pilnej służbie Wenerze) przeszedł, byle przyrodzenie w piernatach Waszej Miłości służyło lepiej niż na strychu paryskim”.

  W kraju, na arenie politycznej Jan Zamoyski pojawił się w listopadzie 1648 roku. Przybył wówczas do Warszawy na elekcję, złożył podpis na paktach konwentach i wraz ze szlachtą województwa krakowskiego na akcie elekcji Jana Kazimierza. W roku 1649 był na sejmie koronacyjnym w Krakowie. Latem tegoż roku podejmował monarchę w Zamościu, gdy król szedł na wyprawę zborowską i – jak zapisał w pamiętniku litewski kanclerz, Albrycht Stanisław Radziwiłł – monarsze ofiarował wystawione swym kosztem jakieś oddziały jazdy i piechoty. Nie był jednak jeszcze w pełni samodzielny. Rządy ordynacją przejął dopiero w roku 1651 kiedy skończył 24 lata, to jest, gdy po ukończeniu „lat sprawnych” wszedł w „lata dojrzałe”. Latem 1651 roku Jan Zamoyski wziął udział w letniej kampanii króla, którą uwieńczyło zwycięstwo beresteckie. A na drogę urzędów wstąpił w 1653, kiedy został krajczym koronnym a dwa lata później, podczaszym koronnym. Oba te urzędy były zresztą w istocie czysto tytularne.

  Gdy na Rzeczpospolitą spadł najazd szwedzki – potop, Jan Zamoyski początkowo zajął stanowisko analogiczne jak ogromna większość magnatów i szlachty. Przebywając w obozie hetmańskim został wybrany jednym z siedmiu deputatów, którzy 22 października 1655 roku ruszyli do Karola Gustawa omawiać warunki kapitulacji. Czy raczej – jak obłudnie głoszono – przejścia na służbę nowego króla Polski. Pisze o tym Władysław Czapliński. Szybko jednak ochłonął. Już u schyłku tego roku, Jan Kazimierz w wysłanym do niego liście wyrażał nadzieję, że nie odda najeźdźcy Zamościa. W grudniu Sobiepan uczestniczył w naradach senatorów, którzy schronili się na Spiszu. Nie wiadomo, kiedy miał otrzymać od Jana Kazimierza urząd generała piechoty. Król miał go oddać Zamoyskiemu gdy Bogusław Radziwiłł jawnie przeszedł na stronę szwedzką. Mogło to być zatem w końcu roku 1655 lub w początkach 1656. W każdym razie, jak pisze Bohdan Baranowski, Zamoyski najpierw nominację przyjął – co dziwi, jeśli się pamięta o jego poglądach, o niechęci do życia publicznego – później zrezygnował, podobno aby nie drażnić hetmanów i żołnierzy nową w hierarchii wojskowej Polski funkcją. Być może była to jednak tylko wymówka. Urząd generała piechoty czy ściślej, gwardii królewskiej, został utworzony w roku 1649, pełnił go Bogusław Radziwiłł i akurat z tego powodu nie spotykał się ni wówczas, ni później z poważniejszymi zarzutami.  Powszechnie najbardziej znanym posunięciem Sobiepana w tej wojnie i w całej jego działalności, była odmowa otwarcia bram Zamościa przed głównymi siłami Karola Gustawa w lutym 1656 roku. Odpowiadając na wezwanie do kapitulacji, za którą obiecywano mu 200 tysięcy talarów, województwo lubelskie, wreszcie, co zapowiadał szwedzki feldmarszałek Arvid Wittenberg, namiestnictwo całej Polski, oświadczył, że temu stoi na przeszkodzie złożona królowi przysięga. Aby zaś nadać swym słowom piętno ostateczności dodał, że będzie bronił Zamościa „choćby to miało kosztować ruinę ojcowizny a nawet utratę życia”. 

  Henryk Sienkiewicz zdarzenie to, owo kuszenie Sobiepana, zawrze w scenie ukoronowanej repliką jaką Zamoyskiemu podsunął pan Zagłoba:

 „– Za otwarcie bram twierdzy Jego Królewska Mość oferuje Waszej Książęcej Mości województwo lubelskie w dziedziczne władanie!

  Zdumieli się słysząc to wszyscy, gdy nagle wśród ciszy głuchej ozwał się po polsku do starosty stojący tuż za nim pan Zagłoba: – Ofiarowuj Wasza Dostojność królowi szwedzkiemu w zamian Niderlandy.

  Pan starosta nie namyślając się długo. A ja ofiaruję Jego Szwedzkiej Jasności Niderlandy!

  W tej samej chwili sala zabrzmiała jednym ogromnym śmiechem”.

  Na odrzucenie żądań szwedzkich zdecydowali się, oprócz Zamoyskiego, jedynie obrońcy Jasnej Góry i Gdańska. W wypadku Zamościa, ryzyko było jednak o tyle mniejsze, że artyleria twierdzy górowała nad oblężniczą. W rezultacie straty obrońców były niemal żadne. Pamiętnikarze wspominają o zabitej kobiecie. Większe natomiast były straty materialne, bowiem Karol Gustaw mszcząc się za doznane niepowodzenia nakazał, czy tylko zezwolił żołnierzom na grabież i palenie otaczających Zamość wsi. Latem 1656 roku Jan Zamoyski wziął udział w oblężeniu Warszawy, przy czym jego rola była o tyle znacząca, że ze sobą przyprowadził ciężkie działa. Później zaś, gdy po zdobyciu twierdzy rozjuszony wcześniejszymi łupiestwami Szwedów tłum groził życiu wziętych do niewoli dowódców, w tym Arvida Wittenberga, wziął ich pod swoją opiekę. Jeńców odprowadzono do Zamościa – Arvid Wittenberg przebywał tu aż do śmierci. Zmarł w październiku 1657 roku a w 1664 ciało przewieziono do Sztokholmu.

  Ordynat brał również udział w 3-dniowej bitwie pod Warszawą (28-30 VII 1656), tym razem i dla Rzeczypospolitej i dla niego samego, niepomyślnej. Oto, gdy w toku walki poczęły brać górę połączone siły szwedzko-brandenburskie, uciekający w panice tłum zepchnął go z mostu do Wisły, gdzie ledwo nie stracił życia.

  Wreszcie, kończąc sekwencję wojenną, wspomnieć należy o jeszcze jednym czynie Zamoyskiego, który wystawia mu świadectwo jak najlepsze. Mianowicie wraz z Jerzym Lubomirskim zagwarantował wojsku na całości swych dóbr dziedzicznych wypłatę należnego żołdu. Podziękuje im za to i przejmie to zobowiązanie na rzecz skarbu koronnego sejm walny 1659 roku.

  Jedno z wydarzeń doby potopu, które sprawiło że imię Jana Zamoyskiego odbiło się w kraju głośniejszym echem, miało przecież związek nie z wojną lecz z miłością. Nie ze służbą Marsowi lecz Wenus. Właśnie wówczas bowiem, choć może nie bez udziału Marii Ludwiki, doszło do zafascynowania się Zamoyskiego śliczną ulubienicą królowej, jej damą dworu Marią Kazimierą de la Grange d'Arquien, która do historii przejdzie jako Marysieńka (1641-1716).

 Wspaniały ślub odbył się w Warszawie w pierwszych dniach marca 1658 roku. Jak się zdaje, pan młody, o którym powiadano, że „zakochany jak kot”, nie tylko obsypywał narzeczoną prezentami lecz poważnie myślał by zmienić dotychczasowy tryb życia. Jan Andrzej Morsztyn – poeta, dworak i minister – wymieniał w obscenicznym „paszporcie” danym nałożnicom ordynata, „uczennicom” wspomnianej przez Bogusława Radziwiłła „akademii”, imiona wygnanych podówczas z Zamościa dziewczyn: Zośka z Zamościa, Baśka z Turobina, Jewka z Zwierzyńca, z Krzeszowa Maryna… Niestety małżeństwo okazało się całkowicie nieudane. Bogusław Radziwiłł przypisywał to czarom jakie rzucono na młodą parę w chwili ślubu, stąd, szykując się do własnego, nakazywał by udzielenie go „zlecono głupiemu jakiemu plebanowi, bo się dalibóg boję, żeby przy wielkich ceremoniach nas nie poczarowano albo potruto!” Listy Marysieńki dowodzą, że nie trzeba było szukać nadnaturalnych przyczyn, że wina obciąża samego Zamoyskiego, że ordynat nie wytrwał w szlachetnych zamiarach. „Wesoły kompan, hojny, rozrzutny nawet, niedbały, kochający się w grubym zbytku, popularny, ordynarny, klnący rubasznie, pijak i podagryk i niestety „coś więcej”, nie był pan Jan Zamoyski miłym towarzyszem dla wykwintnej kobiety” zauważy Tadeusz Żeleński-Boy w słynnej biografii Marysieńki. W książce, która wywołała co najmniej tak silny aplauz u przeciętnego czytelnika jak niechęć u profesjonalnych badaczy przeszłości. 

  Dodać trzeba, że owo wspomniane „coś więcej” to zapewne francuska choroba, choć w tym wypadku Francuzka-żona ku swej udręce otrzyma ją od polskiego męża. Był wreszcie Zamoyski okrutnikiem, a przynajmniej człowiekiem zapiekłym w gniewie. W listach pisanych przez Marysieńkę znaleźć można szokującą i ją i czytających po wiekach odpowiedź ordynata na prośbę kaznodziei, który się wstawiał za jakimś skazańcem: „Choćby sama Najświętsza Panienka zstąpiła teraz z nieba i na mękę Ukrzyżowanego błagała, odmówiłbym…” Niejako przeto zaskoczeniem jest wiadomość, że ów kochający się w grubym zbytku pijak, jak charakteryzował Sobiepana Żeleński-Boy, miał dość niezwykłą pasję, mianowicie był zapalonym miłośnikiem teatru. Jeśli zamiar zaangażowania zespołu aktorów włoskich można tłumaczyć przelotnym kaprysem, to trudno za kaprys uznać wagę jaką przykładał do działalności teatru tworzonego przez studentów i wykładowców Akademii Zamojskiej. Co więcej, właśnie w Zamościu 12 lutego 1660 roku, odbyła się prapremiera „Cyda” – Pierre’a Corneille’a, w znakomitym, granym do dzisiaj przekładzie Jana Andrzeja Morsztyna. Rok później zaś grano sztukę o Semiramidzie i Niniwie.

  Jan Zamoyski Sobiepan zmarł w kwietniu 1665 roku, mając zaledwie 38 lat. Joachim Jerlicz zapisał w pamiętniku, „iż mu trucizna była dana”. Biorąc pod uwagę tryb życia jaki Jan Zamoyski prowadził, jego stan zdrowia, owo Boy’owskie „coś więcej”, nie wydaje się to przecież prawdopodobne. Zresztą, jego ojciec Tomasz Zamoyski zmarł mając 42 lata, a siostry: Joanna, żona Aleksandra Koniecpolskiego umarła w wieku 27 lat, Gryzelda, żona Jeremiego Wiśniowieckiego – 49 lat.

  Był ostatnim w linii męskiej potomkiem wielkiego kanclerza. Ciąże Marysieńki kończyły się  poronieniami i śmiercią niemowląt. Po nim IV ordynatem zamojskim zostanie Marcin Zamoyski, w chwili śmierci potężnego krewniaka podstoli lwowski. 

  Choć głosił, że nie włączy się w wir życia dworskiego – to zaś było nierozdzielne z politycznym – mimo zapowiedzi, że będzie królem w swoim Zamościu, potęga nazwiska które nosił, potęga finansowa oraz faktyczna i potencjalna potęga militarna spowodowały iż było to niemożliwe. Owszem po urzędach w istocie tytularnych: krajczego, podczaszego koronnego, nawet wojewody kijowskiego choć to dało mu miejsce w senacie, w roku 1659 otrzymał dość ważny i wymagający niejakiej troski urząd wojewody sandomierskiego. Zarazem sejmy powoływały go do szeregu znaczących komisji, jak komisja do zapłaty żołdu wojska (1659), do zatwierdzenia paktów ze Szwedami kiedy zostaną zawarte (1659), do rewizji i inwentaryzacji skarbu koronnego (1661).

  W rezultacie nie był i mógł być Sobiepanem, jak o sobie mówił. Nie był jednak i jedynym, który w swym sobiepaństwie nie zdołał wytrwać. Ironia losu sprawiła, że jego imię przetrwało przecież nie dzięki chwalebnym czynom, jak udzielona wojsku gwarancja, lecz dzięki kobiecie, o której mówiono, że „wziął ją z nędzy i panią uczynił” (zestawienie trafne, jeśli porównać sytuację obojga) a którą oskarżono, że odpłaciła się niewdzięcznością: dzięki Marysieńce, jak zwykło się ją nazywać, choć ozdobi ją królewska korona. Genialny pisarz Henryk Sienkiewicz i po części Tadeusz Żeleński-Boy spowodowali, że stał się znany bardziej niż wielu innych równie i nieporównanie bardziej dla kraju zasłużonych. Sobiepan chciał pozostać na uboczu. Przypadek sprawił, że nie będąc ani bardzo dobrym ani złym, ani rycerzem, ani politykiem, ani gospodarzem, mecenasem sztuki, czy człowiekiem pióra, nie przepadł w przeciętności.





responsive web templates