Powiat olkuski,
a osobliwie południowa, ku Galicyi położona część jego, należy bezsprzecznie
do najpiękniejszych naszego kraju okolic. Nakształt niezmiernego morza,
cała powierzchnia ziemi faluje się naprzemian w nieskończoną liczbę zielonych
dolin i wzgórz, to ciemnemi szumiącymi lasami, to przybranych w różnobarwne
szachownice zbóż, to siwejących nagiemi skałami, z których nierzadko wystrzelają
kościołów i zamczysk dawnych mury. Najcudniejszym jednakże zakątkiem cudnej
tej okolicy, jest położona na samej granicy, u bram prawie królewskiego
Krakowa, dolina Prądnika.
Głęboki ten jar, wyżłobiony
gwałtownym ściekiem popotopowych wód, mnogiemi skrętami i rozgałęzieniami
ciągnie się na kilka mil długości. Równe i szmaragdową trawą zieleniące
dno jego przeplatają, jak srebrne wstęgi, wartkie strumienie, nazwę Prądników
noszące, a obie strony doliny zamykają, nakształt cyklopicznych murów,
prostopadłe ściany skał, nieprzerwanemi ciągnących się szeregi. Lecz i
te potężne, ręką Boga szalejącym falom wzniesione zapory, nie ostały się
nietknięte niszczącemu wieków wpływowi. Powodzie, skwary, pioruny i mrozy
podarły je i poszarpały w milion bruzd, szczelin, przepadlin i jaskiń.
Harde ich szczyty, jedne pochyliwszy się, groźnie zwieszone spoglądają
w dolinę, jak gdyby wyglądały gdzie upaść mają, - inne, oddawna już spadłszy,
leżą dziś samotnemi bryłami wśród łąki, - inne, poszczerbione w fantastyczne
gzygzaki, przy niepewnym zmierzchu wieczornym przedstawiają łudzące zruinowanych
baszt i blanków podobieństwo.
Prócz tych samorodnych
gmachów, nie zbywa tu przecież i na innych, rękoma ludzkiemi wzniesionych
pomnikach. Na wnijściu prawie samem doliny wita nas olbrzymi zamek piesko-skalski,
najokazalsza tego rodzaju budowla w całym może kraju naszym. Dalej nieco,
na posadzie zruinowanego piastowskiego zamczyska, stoi pustelnia Grodzisko,
- dalej jeszcze, z pośród gruzów, wystrzela kaźmirowska baszta Ojcowa,
- dalej nakoniec, w najbardziej ku Krakowu posuniętem ramieniu doliny,
na tle zielonego lasu rysują się malowniczo białe ściany najskromniejszego
nakmłodszego prawda z tych wszystkich pomików, lecz niemniej przeto w rodzaju
swym malowniczego, zameczku w Koszkwi.
Zamek ten, którego
rysunek podajemy, wznosi się na skalistym wierzchołku niewielkiego wzgórza,
panującego ponad ogrodem dworskim i drogą z doliny w górę prowadzącą. Z
powodu posady swojej nie był on nigdy ani obszernym, ani bardzo warownym;
zawsze jednak w czasach nieładu i niebezpieczeństw powszechnych, dla posiadaczy
swych i okolicy całej ważnym nieraz stawać się mógł punktem, ofiarując
bezpieczne schronienie przeciw mniejszym, artyleryą nieopatrzonym oddziałom
nieprzyjacielskim, jak również przeciw łotrowskim bandom, wsród zamieszek
po kraju grassującym. Obecnie z zewnętrznych jego warowni ocalały małoznaczne
szczęty okolnego muru i nawpół w gruzach leżąca brama wstępna, wjezdną
nazwać jej nie można, gdyż jest tak wązka i niżka, że pojedynczemu konnemu
z trudnością by przyszło przecisnąć się przez nią. Z wewnętrznych budynków
pozostał tylko jeden, z dwóch czworogrannych skrzydeł w klamrę się zbiegających
złożony, dwupiętrowy gmach, nakształt baszty ponad przepaścią sterczący.
Doskonale zachowane, potwornie grube jego mury, pokryte lekkim gontowym
dachem, za spichrz dziś służą. Nie brak więc w nich zapewne na myszach,
szczurach i kunach, tych wszystkich mieszkańcach pustek, wsród nocy napełnijących
je piskiem, łoskotem i bieganiem, zabobonnych przechodnów straszącem. A
jednak żadna powieść o pokutujących duchach nie wylęgła się w koszkiewskim
zamku. Dowód to, że nie musiał nigdy służyć za scenę zdarzeniom uderzającym
wyobraźnię ludu, któreby mu za wątek do strasznych posłużyć mogły powieści.
Istotnie też
tak tradycja, jak i piśmienne źródła skąpe są o dawniejszych losach tego
zamku, gdy ani dwór, ani kościół tutejszy, żadnych dawniejszych akt nie
posiada.
To tylko wiadomo,
iż należał zdawna do znakomitej rodziny Jordanów z Zakliczyna, starostów
spiskich, oświęcimskich, zatorskich i wielkorządców krakowskich, sławnej
z processu na początku XVIII wieku, o dziedzictwo ordynacyi Myszkowskich
z Wielopolskiemi. Zbudowany w końcu XVI lub na początku XVII stulecia,
zniszczony był w czasie wojny szwedzkiej. Podźwignął go, a nawet zupełnie
odbudował w roku 1720, Michał Jordan, łowczy w. koronny, później wojewoda
bracławski, zmarły w r. 1739, zapalony przeciwnik partyi saskiej, i dlatego
po jej ustaleniu na tronie polskim długo był w niełasce u Augusta II. Jest
podanie, iż ten Jordan pojednał się z królem, ten chcąc mu dać dowód zupełnego
przebaczenia, przyjął zaprosiny na łowy wspaniałe, ku czci jego w lasach
tutejszych wyprawiane i gościł na zamku w Koszkwi. Do końca XVIII stulecia
miał być jeszcze mieszkalnym, jak dowodzi wsparta na dwóch ciężkich słupach
wystawka, z tej pochodząca epoki. Obecnie pokryty dachem, służy za spichrz
zboża, zabezpieczony w ten sposób od zagłady na długie czasy. Do rąk teraźniejszego
dziedzica, pana Sedelmajera, przeszła Koszkwia od Wodzickich, którzy ją
od Wesselów nabyli. Zresztą w dwóch jeszcze dziełach znaleźliśmy o tym
zamku jakąkolwiek wzmiankę, mianowicie: Franciszek Wężyk w poemacie swym
"Okolice Krakowa", poświęcił kilkanaście wierszy opisowi Koszkwi; po nim
Klementyna z Tańskich Hoffmantowała bawiąc tu jakiś czas na wiosnę 1824
roku, datowała ztąd kilka ustępów swego dziennika, w czwartm tomie "Rozrywek"
pomieszczonego. W obu jednak dziełach wzmianki są tak pobieżne, że nas
nic więcej nad to, cośmy własnemi widzieli oczyma, pouczyć nie były w stanie.
Tyg. Ilustr. 1859
|
|