Dopiero wtedy zdjął je strach, bo przypomniały
sobie opowiadania ludzi mających łąki pod lasem: ponoć
kasztelan Warszycki, który za okrucieństwa, jakich
dopuszczał się za życia, nie zaznał w grobie spokoju,
pokutował od setek lat, ukazując się potomkom swych
poddanych w lasku, na lewym brzegu Liswarty.
Tajemniczego jeźdźca widywało wielu mieszkańców
wsi, pojawiał się zwykle w biały dzień - czasem w
bardziej jeszcze przerażającej postaci: bez głowy.
Galopował na koniu, któremu spod kopyt sypały się skry.
Przez długie lata wierzono, że wały nad Liswartą
to “złe miejsca”. Nikt z mieszkańców tych okolic nie
poszedłby tam wieczorem dobrowolnie. Opowiadano, że nocami
dochodził stamtąd turkot, jakby jechały ciężkie wozy, a
jakieś światła pojawiały się i gasły.
Ruiny zamku także nie miały dobrej sławy;
powiadano, że z rozkazu Warszyckiego, który w swych
dobrach utrzymywał prywatnego kata, zginęło w lochach
zamkowych wielu ludzi.
Wśród ofiar kasztelana-okrutnika znaleźć się miała
podobno także trzecia jego żona -Jadwiga, córka wojewody
bełżyckiego.
Nieoceniony zbieracz podań i legend związanych
z polskimi zamkami - Adam Amilkar Kosiński - pisze, że
trzecia pani Warszycka, młodsza od swego małżonka o lat
prawie czterdzieści, była wcześniej potajemnie zaręczona
z młodym księciem Ottonem Schaffgotschem. Rodzice nie
zezwolili na ten związek. W rok po ślubie z Warszyckim w
zamku niedobranego wiekiem małżeństwa zjawił się w
przebraniu Schaffgotsch i namawiać począł piękną
kasztelanową, aby uciekła z nim od starego męża. |
|
Zausznicy
kasztelana podsłuchali rozmowę, a rozgniewany Warszycki
ukarał zakochanych, wysadzając w powietrze skrzydło
zamku, w którym znajdowali się Schaffgotsch i
kasztelanowa. Oboje oczywiście zginęli.
Wieczorem i nocą, w pobliżu zamku i plebani, na
placu obok szesnastowiecznego, a przebudowanego za czasów
Warszyckiego kościoła, wielu mieszkańców wsi widywało
zjawę szlachcica w kontuszu, z szablą u boku...
|