powiecie kolbuszowickim leży wieś Werynia, znana w okolicy ze swego Technikum Rolniczego. Internat technikum mieści się w secesyjnym pałacu należącym niegdyś do rodziny Tyszkiewiczów. Ten właśnie gmach nawiedza – często i biały dzień - widmo kobiety w długiej, białej sukni. Nie byłoby w tym nic dziwnego – bo wiele pałaców i zamków poszczycić się może ukazywaniem się duchów, wart podkreślenia jest fakt, że biała dama nawiedza budowlę, która wzniesiona została w przeszło dziewięćdziesiąt lat po jej śmierci.
Kimże więc jest ta tajemnicza zjawa?
Zasłużony historyk powiatu kolbuszowskiego dr Kazimierz Skowroński twierdzi, że w weryńskim pałacu pokazuje się Łucja Franciszka hrabina Tyszkiewiczowa.
Werynia była majątkiem, który wniosła ona w posagu swojemu mężowi – Jerzemu Tyszkiewiczowi – powstańcowi z czasów Insurekcji Kościuszkowskiej .
Małżeństwo była szczęśliwe – mieszkali w Kolbuszowej razem z sześciorgiem dzieci. Można przypuszczać, że od czasu do czasu odwiedzali pobliską Werynię. Być może tam właśnie (bo istnieją dwie wersje śmierci Łucji) zdarzył się tragiczny wypadek. Otóż najstarszy syn Łucji, Wincenty, czyścił dubeltówkę na ganku weryńskiego dworu. Matka siedziała obok. Prawdopodobnie chłopiec zapomniał, że broń jest nabita – padł strzał i Łucja osunęła się na ziemię śmiertelnie ranna.
Inna znowu wersja umiejscawia wypadek w starym dworze w Kolbuszowej. W oknie frontowym stał młody Wincenty z dubeltówką. Był późny wieczór. Naraz usłyszał podejrzany szmer. Myśląc, ze to złodziej – strzelił w tamtym kierunku i wezwał służbę. Kiedy przyniesiono latarnię, na trawniku przed domem znaleziono martwą Łucję.
Bardziej jednak prawdopodobne jest, że rodzinna tragedia Tyszkiewiczów rozegrała się w Weryni – gdzie wówczas stał modrzewiowy dwór. Dwór ten rozebrano – a pod koniec XIX wieku wzniesiono na tym miejscu secesyjny pałac według projektu sławnego architekta Karola Stryjeńskiego. Wkrótce potem pojawiła się tam biała dama.
Według ludowej legendy, którą jeszcze do dziś można usłyszeć w tych okolicach, biała pani zjawiła się przede wszystkim wówczas, jeśli któremuś z potomków Wincentego Tyszkiewicza sądzona była rychła śmierć.
Widział ją również ostatni właściciel tych dóbr, Jerzy Tyszkiewicz. Wydawało mi się – opowiadał doktorowi Kazimierzowi Skowrońskiemu – że to złodziej zakradł się do sali balowej. Wszedłem tam z rewolwerem w ręku i wtedy ujrzałem białą postać przesuwająca się po galerii otaczającej salę... Zrozumiałem, że wkrótce umrę.
I rzeczywiście, w niespełna dwa lata potem Jerzego Tyszkiewicza złożono w rodzinnym grobowcu.
W nieco innych okolicznościach – w biały dzień, w Kolbuszowej, na łące zwanej Morze Czerwone, spotkał się z Łucją Franciszką ojciec pana Skowrońskiego, Władysław. Siedziała na szczycie starej lipy i grała na ... skrzypcach. Opowiadał swojemu synowi, że obecny przy tym wydarzeniu przyjaciel, wdrapał się na drzewo chcąc zobaczyć z bliska tajemniczą postać. Był już blisko wierzchołka, gdy spadł na dół łamiąc sobie nogi. Twierdził później, że zepchnęła go jakaś niewytłumaczalna siła... Mieszkańcy Weryni mówią także, że Łucję Franciszkę spotkać można w bezksiężycowe noce w parku otaczającym pałac.