pół drogi pomiędzy wsiami Kruszyna i Borowno, w odległości kilkunastu metrów od drogi, wznosi się w polu wysoki obelisk z szarego piaskowca. Kiedyś stała na nim figurka jakiegoś świętego, dziś ani ślad po niej nie pozostał, a i sam postument mocno nadgryziony został zębem czasu.
Przejezdny może nie zwrócić nań uwagi, nikt jednak z ludzi miejscowych nie minie tego miejsca nie przeżegnawszy się. Stojący bowiem samotnie w polu monument upamiętnia wydarzenia smutne i tragiczne.
Zanim jednak o nich opowiemy, przenieśmy się na chwilę do samej Kruszyny, gdzie w rozległym, dziesięciohektarowym parku - niegdyś wspaniałym, a dziś zapuszczonym - wznosi się okazały, barokowy pałac, który zaliczono do najświetniejszych rezydencji magnackich. We wnętrzu zachowały się ślady dawnej świetności: wspaniałe drewniane stropy, kunsztownie rzeźbione odrzwia i boazerie, piękne kominki i jeszcze piękniejsze piece - wszystko to czeka na troskliwego konserwatora. W 1977 roku pałacem zaopiekowała się Huta im. Bolesława Bieruta z Częstochowy; trwają prace remontowe, po ich ukończeniu ostatnia siedziba rodu książąt Lubomirskich wróci do dawnej świetności..
Lubomirscy władali Kruszyną do czasów ostatniej wojny. Osiedli tu jednak dopiero pod koniec ubiegłego stulecia. Uprzednio pałac i okoliczne dobra należały do Wasilewskich, Muszyńskich, Potockich, jednak pierwszymi właścicielami Kruszyny byli Denhoffowie, ród wygasły już od ponad 200 lat. Była w Polsce epoka - pisze kronikarz - w której rząd swobodny, porządek we wszystkim należyty, nie tyle prawem wymuszony ile z obyczajów i moralności ludu wypływający, zabezpieczał osoby i majątki, uprzyjemniał życie. Takowy stan wabił do kraju cudzoziemców, którzy osiadając przyjmowali prawa i zwyczaje polskie.
(...) Taką właśnie rodziną Polaków z wyboru byli Denhoffowie. Wywodzili się z Westfalii, przez dwa wieki zamieszkiwali Kurlandię, by w XVI wieku przenieść się do Rzeczpospolitej.
Tu niektórzy z nich doszli do wysokich zaszczytów i godności, a zwłaszcza zaufany obu Wazów - Kacper, piszący się jeszcze Doenhoff i pieczętujący herbem, na którym w srebrnym polu wyobrażona była głowa dzika. On to właśnie, po ślubie z panną Koniecpolską, wystawił w 1630 roku pałac w Kruszynie. Syn Kacpra, Otton, przeszedł na katolicyzm i przyjął imię Józef. I z nim to zapewne łączy się opowieść, z pokolenia na pokolenie przekazywana wśród mieszkańców Kruszyny.
Było to w czasach Sobieskiego. W Borownie, tam gdzie dziś wznosi się obelisk, stał ubogi szlachecki dworek. Mieszkała w nim piękna dziewczyna o imieniu Zofia. W niej właśnie zakochał się młody Denhoff. Ojciec jednak nie chciał o tym słyszeć. Wszak sama królowa Marysieńka swatała młodego dziedzica z jedną ze swych dworek.
Chcąc raz na zawsze skończyć z amorami syna, ojciec powziął straszliwy plan. Spoiwszy kilku parobków gorzałką, kazał im pójść nocą do Borowna, oblać dworek smołą i podpalić.
Młody Denhoff zobaczył łunę nad Borownem. Porwawszy krócicę skoczył na konia i pognał do pożaru. Z dopalających się zgliszcz wyciągnął zwłoki ukochanej. Oszalały z rozpaczy zastrzelił się w wikowskich lasach.
Teraz dopiero ojciec zrozumiał co uczynił. Nie chcąc nikogo widywać, w najdalszym zakątku parku wymurować kazał pustelnię i tam przez kilkanaście lat odprawiał pokutę.
Wreszcie udał się pieszo do Rzymu po rozgrzeszenie. Jedni powiadają, że z podróży już nie powrócił, inni, że nie otrzymawszy rozgrzeszenia wrócił do Kruszyny i znów zamknął się w pustelni, a gdy w Stolicy Piotrowej zasiadł nowy papież raz jeszcze wyruszył w podróż i oczyszczony z grzechów spokojnie dokonał żywota. Przed śmiercią kazał na miejscu gdzie stał spalony dworek wystawić ów obelisk.
Pustelnię w parku obejrzeć można jeszcze dziś, choć gęsto zarosła zielskiem i krzewami. W pobliżu tej pustelni właśnie widywano wieczorami postać milczącego starca.
Inną opowieść przekazał nam mieszkający nadal w Kruszynie były stangret książąt Lubomirskich.
Po wojnie w pałacu mieścił się Państwowy Dom Dziecka. Jesienią 1949 roku nasz rozmówca, wciąż pełniący obowiązki woźnicy, wyjechał na stację kolejową do Kłomnic po nową higienistkę. Pociąg przychodził tuż przed dwunastą w nocy. Minęła już więc północ, kiedy wraz ze swą pasażerką przejeżdżał koło samotnego obelisku. Nigdy nie lubił tędy jeździć, zwłaszcza nocami; konie bywały tu dziwnie niespokojne. Tak było i tej nocy. W pewnej chwili pasażerka krzyknęła by stanął, bo wyraźnie słyszy czyjś płacz, w tym momencie konie szarpnęły i poniosły, zaś pasażerka zemdlała. Od tego czasu higienistka nigdy nie zapuszczała się w tamte strony, wkrótce zresztą wyjechała z Kruszyny.
Także w pobliskich lasach wikowskich widywano postać dziwnego jeźdźca w rozwianym płaszczu, na siwym koniu...