Upiorna beczka

  Słynąca z piwa i pięknych zabytków, dawna stolica żywieckiego państwa ma również swojego upiora. Jest nim urodzony imć pan Skrzyński herbu Łabędź, którego duch od pięciuset łat bez mała toczy dębową beczkę w podziemnym korytarzu, łączącym miejsce w którym stał ongiś zamek “Na Grójcu” z istniejącym dotychczas renesansowym zamkiem w Żywcu. Huk toczącej się w podziemiach beczki straszył nieraz w pochmurne jesienne noce spóźnionych przechodniów, idących starymi uliczkami Żywca.

  Wśród osób, które słyszały ów niewytłumaczalny, przejmujący lękiem odgłos, był pewien mieszkaniec Katowic. W listopadzie 1970 roku przechodził późnym wieczorem obok zamkowego parku. Naraz usłyszał odgłos, który przypominał daleki turkot. Początkowo wydawało mu się, że gdzieś w oddali toczy się po bruku wóz naładowany pustymi beczkami. Hałas narastał, przybliżał się, ale - co było bardzo dziwne - ulicą nie przejeżdżał w tym momencie żaden pojazd. Turysta przystanął i zaczął nasłuchiwać; łoskot zdawał się teraz dochodzić spod powierzchni ziemi, tuż pod jego stopami. Potem przycichł i słychać go było gdzieś z daleka, jakby spod zamku.

  Byłażby to więc owa beczka, do której przed laty z królewskiego rozkazu wsadzono pana Skrzyńskiego rycerza-rozbójnika?

  Urządzał on ze swego zamku na górze Grójec łupieskie wyprawy, grabiąc ciągnące do Czech i na Węgry karawany bogatych kupców, a nawet pańskie orszaki. Skargi na rozbój dotarły do króla. I pewnego dnia do Żywca przybył oddział zbrojny z rozkazem zburzenia i zrównania z ziemią zbójeckiego gniazda.

  Oblężenie trwało kilka tygodni, wreszcie Skrzyński i jego załoga poddali się. Herszta - po odczytaniu wyroku śmierci - wsadzono do nabijanej wewnątrz gwoździami beczki i zepchnięto z zamkowych murów. Taki był okrutny koniec rycerza-rozbójnika.

Miasto Żywiec wraz z okolicą otrzymali w 1467 roku w wieczyste użytkowanie Komorowscy. Był to ród niezmiernie bogaty, posiadający większość swych majątków na Węgrzech. Dopiero gdy król Maciej Korwin zajął ich węgierskie włości, panowie Komorowscy uczynili Żywiec stolicą swych dóbr. W roku 1477 wznieśli tu zamek. Kilkadziesiąt lat później - około połowy XVI wieku - przebudowali gotycką warownię na piękną renesansową rezydencję. Pierwszym jej właścicielem był Jan Spytko Komorowski. Miał on czterech synów, pomiędzy których podzielił swe dobra. Żywiec otrzymał najmniej chyba udany z potomków tego uczonego humanisty - Mikołaj, który zapisał się w pamięci współczesnych jako wielki rozpustnik, utracjusz, pieniacz i hulaka.

  W ciągu czterdziestu lat panowania na Żywcu Mikołaj obciążył swoje dobra hipoteką, sięgającą zawrotnej sumy 600 tysięcy złotych polskich, tyle bowiem pochłonęły wystawne uczty, hulanki i pijatyki, codziennie nieomal odbywające się na zamku, a także - prywatne wojny, które niezadowolony z wyroków sądowych pan Mikołaj prowadził z własnym bratem Aleksandrem oraz z Mikołajem Zebrzydowskim, posiadaczem sąsiednich dóbr.

  Oblegany przez wierzycieli, wobec skandalu publicznej licytacji, Mikołaj Komorowski znalazł godne siebie wyjście: sprowadził do Żywca fałszerzy monet, by w podziemiach zamku podrabiali z pozłacanego mosiądzu talary i dukaty. Przestępstwo jednak rychło się wydało: jeden z domowników starosty-fałszerza przedłożył sądowi sakiewkę pełną fałszywych pieniędzy. Komorowskiemu groził sąd i straszna kara (według ówczesnych praw fałszerzy monet gotowano żywcem, zanurzając stopniowo we wrzącym oleju).

  Jednak i przed taką ewentualnością Komorowski potrafił się uchronić: przebrany za mnicha dotarł do sadowego skarbca, otworzył go wytrychem i w miejsce fałszywych talarów podłożył sakiewkę pełną pieniędzy ze stemplem królewskiej mennicy. Uratowało go to od procesu o fałszerstwo - ale nie od pretensji wierzycieli.  Aby zaspokoić ich żądania Komorowski oddał swe dobra żonie Zygmunta III Wazy, królowej Konstancji, która zobowiązała się w zamian spłacić długi rozrzutnego magnata.

dalej