Mnich z Zagórza
Na krańcach Zagórza - niegdyś kolejarskiej osady,
dziś przedmieścia Sanoka - wznosi się wysokie urwiste wzgórze,
oblane z trzech stron malowniczo wijącą się rzeką Osławą.
Ongiś Wiślanie zbudowali tam warowną strażnice, a
w XVII wieku karmelici bosi wznieśli obronny kościół i
klasztor. Położone na niedostępnym wzgórzu, mogły pełnić
rolę twierdzy, toteż w końcu XVII wieku starosta Piotr
Stadnicki otoczył je murami, a jego następca, wojewoda wołyński
Adam Stadnicki, osadził w klasztorze wojskową załogę.
Dziś z dawnej warowni zostały tylko wypalone mury,
wśród których spotkać można podobno widmo wysokiego
mnicha w brunatnym habicie. Widziano go klęczącego w
ruinach kościoła lub przechadzającego się po dawnym
dziedzińcu. Czasem trzyma w ręku zapaloną pochodnię,
kiedy indziej ma ręce spętane łańcuchem.
Jedną z osób, które spotkały się twarzą w twarz
z upiornym zakonnikiem, jest pan Paweł F., mieszkaniec Łańcuta,
przewodnik PTTK. Zgodził się on opowiedzieć nam historię
niesamowitego spotkania.
Było to w czerwcu 1973 roku, późnym popołudniem.
Pan Paweł wybrał się na klasztorne wzgórze wraz ze swym
przyjacielem, który chciał zrobić kilka zdjęć ruin.
Przyjaciel zaczął fotografować, pan Paweł stał
na dziedzińcu, zwrócony twarzą w kierunku kościoła.
Naraz zauważył, że z kościelnych lochów wyszedł
zakonnik w kapturze narzuconym na głowę i ciemnym habicie.
Choć był odeń oddalony ledwie o kilkadziesiąt kroków, a
dzień był pogodny, widział go jakby za mgłą.
Postać skierowała się w kierunku wejścia do kościoła i
zniknęła za ruinami barokowego portalu. Nasz rozmówca
twierdzi, że obserwując zjawę był raczej zdziwiony i
zaskoczony niż przestraszony. Gdy nadszedł jego przyjaciel
weszli obaj do kościoła - nie było tam nikogo. |
|
W powrotnej drodze przyjaciel pana Pawła opowiedział,
że kiedy chciał sfotografować portal, wydało mu się, że
jakaś ciemna postać przesunęła się przed obiektywem.
Opowiedzieli o tym wydarzeniu swoim znajomym, pochodzącym
z Sanoka Prawie wszyscy twierdzili, że niejednokrotnie słyszeli
opowieści o widmie mnicha, pojawiającym się wśród ruin
zagórskiego klasztoru. Podobno, jeśli ktoś odwiedzi ruiny
w dniu świąt kościelnych, usłyszeć może stłumione dźwięki
organów, chór śpiewający pobożne pieśni i bicie
dalekich dzwonów.
Okolicznych mieszkańców nie dziwią bynajmniej te
zjawiska - żywa jest jeszcze pamięć tragicznego końca,
jaki spotkał potężny niegdyś klasztor.
Pod koniec XVIII wieku tuż za murami klasztoru
zbudowano dom rekolekcyjny. Przyjeżdżali tam dla pobożnych
rozmyślań i odprawienia pokuty możni panowie z całej
diecezji.
Być może, obecność tych wysoko urodzonych, a nie
zawsze skruszonych grzeszników wpłynęła na rozluźnienie
surowej reguły klasztoru. Coraz częściej w klasztornych
murach gościli ludzie świeccy. Refektarz rozbrzmiewał
gwarem hucznych biesiad i dźwiękiem kielichów.
W dzień Bożego Ciała 1822 roku mnisi podejmowali przybyłych
na uroczystość kolatorów zakonu. Wystawny obiad dobiegał
końca, gdy do refektarza wpadł przerażony służka
klasztorny wołając, że palą się zabudowania
przyklasztorne.
(...) Dzień ten najnieszczęśliwszy z nieszczęśliwych -16 czerwiec
Anno Domini 1822, godzina 2 z południa - podobało się
Bogu, aby ogień strawił klasztor i dom rekolekcyjny (...)
zanotował w metrykalnej księdze kościoła w Zagórzu któryś
z ocalałych mnichów
Istnieją dwa różne wyjaśnienia przyczyny zagłady
wspaniałej i bogatej siedziby karmelitów bosych: jedno mówi,
że klasztor podpalił ówczesny przeor zakonu, dawny żołnierz
napoleoński Grzegorz Nieczuja.
dalej |