Pochowano ją z wielką pompą w krypcie miejscowego kościoła. Poddani i służba dworska odetchnęli. Ale nie na długo: jeszcze nie wypaliły się gromnice nad mogiłą, nie zdjęto żałobnych szat, nie odprawiono wszystkich mszy, kiedy na przykościelnym cmentarzu i w zamkowych krużgankach pojawiać się zaczęło widmo Anny Konstancji.

  Zjawa w bieli przesuwała się przez zamkowe korytarze, niewidzialna ręka otwierała kolejno drzwi w całej amflladzie komnat, zimny podmuch gasił świece i pochodnie.

  Czasem przerażonym oczom mieszkańców zamku ukazywała się Anna Konstancja w innej postaci - tak, jak ją niedawno widziano leżącą w bogato rzeźbionej trumnie, ozdobionej herbami Wielopolskich i Lubomirskich: w czarnej krynolinie z podwójnym robronem, we wdowim welonie.

  Zamek zmieniał wielokrotnie właścicieli, należał do Wielopolskich, Branickich, Tarnowskich. Choć od śmierci Anny Konstancji minęło wiele lat, widmo jej ukazywało się tak często, że jeszcze w latach międzywojennych ostatni właściciele Suchej, hrabiowie Tarnowscy, uprzedzali co bardziej wrażliwych gości o możliwości spotkania z widmem prababki. Domownicy zdążyli się już do niej przyzwyczaić i traktowali ją jak rezydentkę.

  Istniała wówczas w mieście straż obywatelska. Zmieniający się co noc wartownicy obchodzili miasteczko. Musieli przechodzić także obok zamku i starego kościoła. Zdarzało się, że przerażeni wpadali na wartownię: trudno było zachować zimną krew w spotkaniu z widmem...

  Także w czasie okupacji Anna Konstancja - ku radości mieszkańców Suchej - wystraszyła niemieckie posterunki w zamku.

  Kiedy w pierwszych miesiącach okupacji hitlerowcy palili na dziedzińcu książki z zamkowej biblioteki, przez krużganki przesunęła się wyniosła postać kobieca w długiej sukni, nieczuła na kule niemieckich żołnierzy. Jeszcze w kilka lat po wojnie oglądać można było na ścianie ślady kuł, które ogarnięci paniką niemieccy żołnierze wystrzelili w kierunku zjawy.