W pierwszych latach XX wieku niszczejący zamek nabyła spółka akcyjna, urządzając tam pensjonat. Do czasów pierwszej wojny światowej Pieskowa Skała była modnym letniskiem. Ci, którzy spędzali wakacje w zamku, wspominają piękne spacery w malowniczych wąwozach, smaczną kuchnię i... tajemnicze hałasy zakłócające niejednokrotnie nocną ciszę...

  Sędziwa mieszkanka Warszawy, która mieszkała w Pieskowej Skale 1912 roku wspomina, że niejednokrotnie budziły ją dziwne odgłosy - tak jakby ktoś z wielką siłą kuł kilofem ścianę, czasem znowu słychać było kroki w sąsiednich pomieszczeniach. Pamięta, że którejś nocy hałasy dochodzące zza ściany: bieganie, przesuwanie mebli, stukoty i tym podobne, nie pozwoliły zasnąć całej rodzinie. Wreszcie około północy zdecydowała się zapukać do drzwi sąsiedniego pokoju. Po dłuższe) chwili na progu stanęła zaspana sąsiadka - okazało się, że od dwóch godzin spała, nie słysząc żadnych niepokojących odgłosów.

  Tego rodzaju przeżycia były udziałem wielu pensjonariuszy. Opowiadano, że późnym wieczorem spotkać można było na dziedzińcu mężczyznę w opończy, znikającego nagle i bez śladu.

  O niezwykłych zjawiskach mówią też współcześni mieszkańcy zamku - pracownicy Państwowych Zbiorów Sztuki na Wawelu. Twierdzą co prawda, że większość tajemniczych hałasów ma swoje źródło w zdumiewającej wprost akustyce tej budowli: grube mury powtarzają zwielokrotnionym echem wszystkie dźwięki.

  Raz tylko przeżyli coś, co nazwać by można “historią z duchem”. Było to zimą 1972 roku, późnym popołudniem, zapadał już zmierzch. Jedna z pracownic siedziała wówczas z mężem, córką i zięciem w biurze muzeum (pierwsze piętro, obok sali akustycznej - aut.). Naraz usłyszeli, że ktoś ciężkim krokiem idzie przez dziedziniec, brzęcząc kluczami otwiera wewnętrzną bramę i kieruje się do komnat. Natychmiast zadzwonili do portierni. Portier twierdził, że z całą pewnością

  nikt nie wchodził do zamku... przeszukali więc we czwórkę wewnętrzny dziedziniec, sień i korytarze. Pomimo że zakładane na noc plomby na drzwiach muzeum były nienaruszone, kazali je zerwać i dla pewności obeszli sale muzealne, zaglądając we wszystkie kąty. Ku swemu zdumieniu nie spotkali nikogo.

 

  O swoich przeżyciach, związanych z niewytłumaczalnymi zjawiskami mającymi miejsce w zamku, opowiedział nam też inny pracownik muzeum. Zdarzyło się to pewnej lipcowej nocy. Pełnił wówczas nocny dyżur przy bramie. Zbierało się na burzę, więc postanowił sprawdzić czy wszystkie okna zamku są zamknięte. Schodząc z pierwszego piętra ujrzał niespodzianie w sieni akustycznej klęczącą twarzą do ściany skuloną postać, okrytą jakby długim, ciemnym płaszczem czy welonem. Widział ją wyraźnie, bo sień i korytarze oświetlone były światłem elektrycznym. Chciał podejść bliżej, ale wówczas ogarnął go lęk i szybko wrócił do portierni.

  W jakiś czas potem nocował w pokoju gościnnym, mieszczącym się wówczas na pierwszym piętrze. Tak się złożyło, że miał przy sobie wilczura o imieniu Irma - psa bardzo ostrego i odważnego. Około godziny 23 położył się i zgasił światło. Już usypiał, kiedy usłyszał skowyt psa. Zapalił lampę: Irma ze zjeżoną sierścią czołgała się w kierunku tapczanu. Wyciągnął rękę aby ją uspokoić i wtedy rozległ się łoskot tak straszny, jakby runęły belkowane dębowe stropy. Odruchowo schylił głowę i zamknął oczy. Kiedy minął pierwszy szok stwierdził, że wszystko w pokoju jest w najzupełniejszym porządku, z sufitu nie spadł nawet kawałek tynku. Wszędzie było cicho i ciemno. Po chwili łoskot powtórzył się, ale jakby w sąsiednim pokoju.

  Źródła opowieści o tych dziwnych zjawiskach można by szukać w historii zamku i jego mieszkańców.

  Wiadomo, że od roku 1377 Pieskowa Skała należała do rodziny Szafrańców, która dzięki łaskawości czterech władców Polski: Ludwika Węgierskiego, Władysława Jagiełły, Kazimierza Jagiellończyka i Zygmunta Starego, doszła do wielkiego znaczenia i ogromnego majątku.

dalej