Młodzi Melsztyńscy gorliwie pokutować zaczęli za ojcowskie winy. Starszy, Jan, wybrał stan duchowny. Młodszy, Spytko V, chciał pójść w jego ślady, lecz uproszony przez matkę zrzucił suknię kleryka i poślubił, słynącą nie tyle z urody co cnót i pobożności, Katarzynę Giżycką. Był to ostatni okres świetności rodu. Spytko V gościł w Melsztynie ludzi nauki i sztuki. Pobożność nie przeszkadzała mu w gromadzeniu świeckich ksiąg i obrazów; przyjaźnił się z wieloma światłymi ludźmi z królewskiego dworu. Między innymi w Melsztynie przebywał przez rok kronikarz Jan Długosz, odsunięty w owym czasie od królewskich łask.

  Na Spytku V, a raczej na jego potomstwie, zakończyła się świetność rodu. Dwaj synowie zaprzepaścili ojcowską fortunę, a starszy z nich, Jan, sprzedał w 1511 roku zamek Melsztyn Jordanowi z Zakliczyna. Melsztyn przechodził później z rąk do rąk, w roku 1771 był fortecą konfederatów barskich, zdobyty i spalony przez wojska rosyjskie stał się ruiną zamieszkiwaną przez sowy, nietoperze i... zjawy.

  Dziś na szczycie góry pozostała tylko kamienna wieża, część murów zamku i wejście do lochów, prowadzących ponoć aż do Zakliczyna.

  Jak opowiadają, na wąskiej, kamienistej drodze, wijącej się zboczem góry, spotkać można wieczorami postać konnego rycerza w zbroi, jadącego z rozwianym proporcem w kierunku zamku. Czasem znów da się słyszeć przybliżający się tętent kopyt oddziału konnego, a na murach zamkowych pojawia się zjawa kobiety w bieli.

  Pani Joanna O. z Warszawy, spędzająca wakacje w pobliskim Zakliczynie, wybrała się pewnego dnia ze swymi synami do Melsztyna. Spędziwszy dzień u stóp zamkowej góry, postanowili - jako że wieczór był ciepły, a noc zapowiadała się jasna - obejrzeć wschód księżyca ze szczytu wzgórza. Kiedy schodzili zapadł już zmrok. 

 Naraz do ich uszu doszedł odgłos kopyt. Przypuszczając, że to któryś z okolicznych rolników prowadzi konia, spokojnie schodzili w dół. Nagle tuż przed nimi pojawiła się wyniosła postać mężczyzny w rozwianym ciemnym płaszczu, pędzącego na karym koniu. Zaskoczeni cofnęli się na pobocze ścieżki. Jakież było ich zdumienie gdy postać - w ich oczach - jak gdyby rozwiała się w powietrzu.  Podobną opowieść przekazał nam pan Tadeusz O. z Katowic. Wędrując w czasie wakacji wzdłuż Dunajca usłyszał wieczorem narastający tętent kopyt końskich, sprawiający wrażenie ,że drogą na zamek pędzi jakiś konny oddział. Mimo że zaciekawiony turysta wpatrywał się bacznie, nie dostrzegł nic - droga pozostała pusta, tętent ucichł w oddali...