Żółta Dama

  Tam, gdzie wśród płaskich pól i lasów rzeka Liwiec toczy swe wody, stanowiąc naturalną granicę między Mazowszem a Podlasiem, w początkach XII wieku zbudowano gród, który bronić miał przeprawy przez Liwiec. Kasztel stanął na sztucznie usypanym pagórku, otoczyły go ogromne wały.

  Ponad 200 lat później książęta mazowieccy kazali wznieść w tym samym miejscu murowany zamek. W kronikach księstwa zachowało się nazwisko mistrza-muratora, kierującego budową: był nim niejaki Nikłoś, prawdopodobnie rodem z Czech.

  Ukończył on prace około 1429 roku. Zamek, założony na planie kwadratu, składał się z dwu budynków mieszkalnych, a otaczał go blankowany mur z gankiem dla straży. Wjazd prowadził przez wieżę bramną zwieńczoną blankami, mającymi tę samą wysokość co mury obwodowe.

  W XVI wieku, już za czasów ostatniego z Jagiellonów, podwyższono mury i wieżę o dwie kondygnacje, a dom mieszkalny o jedno piętro. W drewnianym spichlerzu przechowywano znaczne zapasy żywności na wypadek oblężenia. Do murów przylegały drewniane zabudowania mieszkalne i gospodarcze.

  Gdzieś za czasów Jana III Sobieskiego - a może nieco później, bo rok, w którym miały miejsce te ponure wydarzenia, nie jest znany, choć sama historia do dziś pozostała żywa w pamięci ludzkiej - liwski zamek stał się widownią krwawej tragedii. W owym czasie dzierżył Liw kasztelan, Marcin Kuczyński, posesjonat i dygnitarz mazowiecki, do którego należało wiele majętności w okolicy Kałuszyna i Węgrowa. Szlachcic ów pojął za żonę Ludwikę - panią wywodzącą się z wielkiego, choć już podupadłego rodu kniaziów Szujskich.

  

  Sądząc z zachowanego portretu, dama ta nie odznaczała się szczególną urodą, nie była też już pierwszej młodości kiedy mąż - “mazowiecki Otello” - skazał ją na śmierć.

  Jako żona bogatego szlachcica, posiadała Ludwika szkatułę pełną pięknych klejnotów, otrzymanych od męża. Był wśród nich pierścień z brylantem znacznej wartości, który na życzenie męża nosiła często, by drogocenny kamień błyszczący na palcu żony, świadczył o bogactwie rodu. Pewnego dnia pierścień zniknął. Przeszukano komnaty pani, zajrzano w każdy kąt - daremnie, klejnot nie odnalazł się już.

  Zmartwiona kasztelanowa powiedziała o zgubie mężowi, ten złajał ją surowo, ale przy okazji podróży do stolicy kupił w złotniczym kramie pierścień równie cenny. Nie minęło kilka miesięcy, kiedy i ten klejnot przepadł bez wieści. Tym razem gniew kasztelana był wielki: wyrzucał małżonce, że potajemnie sprzedała podarunek męża, a dukatami obdarowała któregoś z młodych dworzan, cieszącego się jej względami. Długo musiała nieszczęsna Ludwika przekonywać rozsierdzonego męża o swej niewinności, w końcu udało się jej przebłagać go i udobruchany na pozór kasztelan rzekł, że skłonny jest raz jeszcze ofiarować jej podobny pierścień, lecz jeśli i tym razem straci go - zemsta jego będzie straszna.

  Przez kilka tygodni sygnet z soliterem błyszczał na palcu kasztelanowej i zgoda wróciła pod dach kasztelana. Jednak pewnego ranka, gdy pani sięgnęła do stojącej przed zwierciadłem szkatuły, gdzie poprzedniego wieczoru włożyła swój pierścień, ze zgrozą zauważyła jego brak. Nie było rady - musiała wyznać mężowi, co się stało. Kasztelan był nieubłagany - oskarżył małżonkę o cudzołóstwo i kazał wtrącić do wieży, by tam oczekiwała na wyrok.

  W przededniu sądu obok baszty przechodził przyjaciel kasztelana, sędzia ziemi liwskiej. Usłyszawszy jęki i płacz Ludwiki, postanowił - ulitowawszy się jej doli - dać jej jeszcze jedną szansę.

dalej