Zjawy z Łańcuta
Warowny zamek Stanisława Lubomirskiego, wzniesiony w
latach 1629-1641 według projektu Macieja Trapoli, ponad sto
lat później został przebudowany z rozkazu ówczesnej właścicielki
łańcuckiego klucza - Izabelli z Czartoryskich Lubomirskiej,
żony marszałka wielkiego koronnego, księcia Stanisława
Lubomirskiego, na barokową rezydencję magnacką.
Późniejsze przebudowy (m.in. w 1800 roku oraz na
przełomie XIX i XX wieku) nie zmieniły charakteru budowli.
Jest to wspaniała rezydencja magnacka, mieszcząca obecnie
Muzeum Wnętrz, z cennymi zbiorami zabytkowych mebli,
gobelinów, malarstwa, rzeźby, porcelany. W dawnej
powozowni mieści się Muzeum Powozów (ponad 50 eksponatów
z XVIII-XIX wieku), w oficynie pałacowej - hotel i
restauracja. Zespół pałacowy otacza park krajobrazowy o
powierzchni 31 ha, założony w XVII, a rozszerzony w XVIII
wieku, z alejami lipowymi, starymi dębami i krzewami
magnolii, z ogrodem włoskim i różanym.
Łańcucki pałac zamieszkują zjawy, których wypłoszyć
nie zdołały nawet liczne rzesze turystów, przewijających
się przez komnaty i korytarze przez cały rok.
Pewnego dnia kustosz muzeum
wszedł nagle do galerii rzeźby i w perspektywie długiego
korytarza, na tle okna, obok posągu Amora długa Canovy,
zobaczył stojącą postać kobiecą w błękitnej sukni. Była
to zjawa księżnej marszałkowej, ubranej tak, jak na
portrecie pędzla Lampiego: w błękitnej krynolinie i
wysokiej, pudrowanej peruce. Kiedy zdziwiony zaczął iść
w tym kierunku, ku jego zaskoczeniu postać ta zaczęła
jakby blednąc i rozwiała się w powietrzu.
Podobne
zdarzenie przytrafiło się pewnej pani, która odwiedziła
Łańcut w czasie gdy kręcono tu film. Spotkała ona w
Tureckim Apartamencie na pierwszym piętrze |
|
(niegdyś buduarze księżnej marszałkowej)
nieznajomą, spoczywającą na osiemnastowiecznej sofie. Przypuszczając,
że jest to aktorka ubrana w stylowy kostium, chciała ją
zagadnąć, a wówczas ku swemu przerażeniu zorientowała
się, że jest w pokoju sama.
Pracownik muzeum, od lat blisko czterdziestu związany
z łańcuckim pałacem, spotkał się z Błękitną Damą na
korytarzu drugiego piętra.
Tam również widzieli ją przed laty pracownicy
objazdowego kina, nocujący w pokojach gościnnych.
W okresie międzywojennym, kiedy Łańcut był własnością
prywatną, wśród służby pałacowej krążyły również
opowieści o innej zjawie: w Chińskim Apartamencie, na
pierwszym piętrze, widywano czasami młodą kobietę w
bieli piszącą coś przy rokokowym sekretarzyku. Mówiono,
że była to nie żyjąca od z górą stu lat Julia Potocka,
córka księżnej marszałkowej.
Ostatni właściciel Łańcuta, Alfred Potocki,
wspomina w wydanym w roku 1959 w Londynie pamiętniku o
innym jeszcze zamkowym duchu. Widziała go w latach
dwudziestych żona amerykańskiego dyplomaty, przebywająca
z wizytą w Łańcucie. Widmo w stroju polskiego szlachcica
weszło do jej pokoju. Na drugi dzień Amerykanka rozpoznała
tajemniczego gościa na portrecie, wiszącym w galerii obrazów.
Konterfekt ten przedstawiać miał ponoć Stanisława
Stadnickiego, zwanego Diabłem Łańcuckim.
Jak twierdzą mieszkańcy miasta, Diabła Łańcuckiego
zobaczyć można nie tylko w pałacu. W burzliwe ciemne
noce, najczęściej jesienią, pojawia się na drodze
prowadzącej od dworca kolejowego, galopując w rozwianej
opończy, na czarnym koniu. Widzieli go podobno liczni spóźnieni
przechodnie.
Warto przedstawić bliżej łańcuckie zjawy: Stanisław
Stadnicki - starosta zygwulski, żył na przełomie XVI i
XVII wieku. Okrutnik, warchoł i banita, drwił sobie z królewskich
wyroków sądowych. Zginął w czasie prywatnej wojny,
toczonej z rodziną Opalińskich.
dalej
|