Od Autorów
Chyba w
duchy wierzysz!
Ten
rozpowszechniony w młodzieżowej gwarze okrzyk, mający
oznaczać najwyższy stopień nieprawdopodobieństwa, wydaje
się świadczyć iż my, racjonalne pokolenie drugiej
polowy XX wieku, daleko odeszliśmy od przesądów i
zabobonów naszych przodków. A jednak w czasie naszych
kilkuletnich wędrówek po Polsce raz po raz napotykaliśmy
ludzi, opowiadających nam o różnych wydarzeniach, już to
znanych z autopsji, już to zasłyszanych, które trudno byłoby
rozpatrywać wyłącznie w kategoriach racjonalizmu.
Byli wśród naszych rozmówców ludzie starsi,
ludzie w średnim wieku i ludzie zupełnie młodzi. Prości
i wykształceni, skłonni do dawania wiary wszelkim zasłyszanym
opowieściom i chłodni sceptycy.
Niektóre rozmowy były łatwe, interlokutorzy nasi sami pragnęli
podzielić się swymi przeżyciami, inni po długich dopiero
namowach godzili się na opowiadanie o zdarzeniach, których
byli świadkami. Różny też był stosunek naszych rozmówców
do owych tajemniczych spraw. Jedni o zjawiskach tych mówili
z nieukrywanym lękiem, drudzy z chłodną rzeczowością,
inni wreszcie z nadmierną swobodą i pewnością siebie, która
jednak zdradzała tkwiące gdzieś głęboko ziarno wątpliwości
Nie to jednak było dla nas najważniejsze. W czasie rozmów o
duchach, zjawach czy strachach, odżywała przekazywana
przez tradycję z pokolenia na pokolenie pamięć o odległych
wydarzeniach historycznych. Często przybrana w kostium
legendy, upiększona, zmieniona, nierzadko ubarwiana,
prowadziła nas jednak do znanych z dzieł historyków faktów.
Raz jeszcze potwierdziła się znana historykom,
etnografom, archeologom prawidłowość, że ustna tradycja
to przebogate źródło wiedzy o naszej przeszłości. |
|
Oczywiście w podróżach naszych obok sukcesów zdarzały się też i
porażki. Choć wkroczyliśmy na teren traktowany przez naukę
lekceważąco, czy wręcz pogardliwie, w miarę naszych możliwości
staraliśmy się przestrzegać reguł przyjętych w
badaniach naukowych.
Odrzucaliśmy więc wszelkie legendy, w których nie dało
się doszukać ziarna historycznej prawdy, zasłyszane
opowieści konfrontowaliśmy ze sobą, a do książki włączaliśmy
tylko te duchy czy zjawy, które rzeczywiście istnieją - w
świadomości osób, które miały szczęście czy nieszczęście
z nimi się zetknąć. I to było pierwsze zasadnicze
kryterium w doborze opisywanych miejsc. Stąd też książka
ta nie jest bynajmniej przewodnikiem po wszystkich
najciekawszych zamkach czy pałacach w Polsce.
Kryterium drugim była
“historyczność” opisywanego ducha czy zjawy.
Gdy na początku lat siedemdziesiątych kolejne odcinki
opowieści ukazywać się zaczęły na łamach
“Przekroju”, otrzymaliśmy dziesiątki listów,
informujących o różnych miejscach, gdzie straszy”.
Wdzięczni jesteśmy naszym korespondentom, gdyż listy te
pomogły nam bardzo w naszych dalszych pracach, świadomie
jednak wybraliśmy te opowieści, które wiązały się z
konkretnym historycznym miejscem czy wydarzeniem. Pominęliśmy
więc wszystkie “nadprzyrodzone” zjawiska współczesne,
bowiem naszym celem nie było opisanie zjawisk
parapsychologicznych, lecz ukazanie bogactwa i
niepowtarzalnej barwy naszych ojczystych dziejów.
Na zakończenie powinniśmy być może odpowiedzieć
na zadawane nam dziesiątki razy pytanie: czy my sami
wierzymy w duchy? Jednak i tym razem uchylimy się od
odpowiedzi. Opracowując dzieło o polskich duchach i
zjawach trzymać się musieliśmy maksymy, która przyświecać
winna wszystkim kronikarzom: “Ja nie chwalę ani nie
ganię. Ja tylko opisuję...”
Bogna Wernichowska
Maciej Kozłowski
Kraków
1973-1978
|